Wczoraj lało cały dzień. Dziś zza chmur nieśmiało wygląda słońce, ale jest tylko 15 stopni. Nic dziwnego – to przecież czas zimnych ogrodników (Pankracego, Serwacego i Bonifacego) i zimnej Zośki.
Prawie co roku o tej porze do Krakowa przyjeżdża moja przyjaciółka z Detroit z grupą studentów z Michigan University. Większość z nich jest po raz pierwszy w Polsce. Wczoraj przywitało ich zimno i deszcz. Dobrze, że przynajmniej w Zakopanem, dokąd się wybierają, nie pada śnieg, tak jak dwa lata temu, bo znów w świat poszłaby plotka, że Polska jest krajem stworzonym dla białych niedźwiedzi 🙂
Jednym z żelaznych punktów naszego prywatnego programu (oprócz gadania, jedzenia dobrych rzeczy i picia wina) jest wyprawa po pamiątki z Krakowa dla jej przyjaciół i znajomych. Nie jest łatwo kupić coś, co spodoba się w Ameryce, gdzie – jak ogólnie wiadomo – wszystko jest lepsze i większe niż u nas, dlatego zawsze podziwiam jej inwencję, bo znajduje rzeczy niebanalne, ładne, a do tego lekkie (ograniczenia wagowe bagażu w samolocie!).
Co zatem kupić dla znajomych albo rodziny z Ameryki, gdy pamiątki są brzydkie, ale za to drogie?
Dla dziewczynki tańczącej w zespole folklorystycznym – oczywiście strój krakowski.
Dla człowieka obdarzonego poczuciem humoru – kubek z rysunkiem Andrzeja Mleczki.
Dla ekologa – płócienną torbę na zakupy z krakowskim motywem.
Dla lubiącego gotować miłośnika historii – woreczek soli z Wieliczki (będzie wiedział, że kiedyś sól była darem godnym królów).
Dla znajomej przyczepiającej na lodówce karteczki z poleceniami dla całej rodziny – magnesy z krakowskimi różami, ze smokiem albo w kształcie kamieniczek (rodzinie będzie odrobinę przyjemniej czytać rozkazy).
Jest także ładna srebrna biżuteria, bursztyn (w końcu kiedyś tu, gdzie jest Kraków, było morze), są koszulki z napisami: „Lajk konik”, „Szyję buty, zabijam smoki”, wełniane chusty, kubki z motywami ludowymi (także podhalańskimi, łowickimi, kaszubskimi) albo z rysunkiem Smoka Wawelskiego.
Są ładne puszki, etui na okulary, pudełka, serwetki, nawet klamerki do bielizny.
A co ja kupiłam? Oczywiście parasol 🙂