Szczęście uśmiechnęło się do Jegle Haniszewskiej – podczas wojny w Hiszpanii poznała Gastona Lavala, lekarza wojskowego, zakochała się w nim z wzajemnością i wyszła za niego za mąż. Zamieszkali w Wenecji. Jegle, która całe życie marzyła, by zostać lekarką, zaczęła praktykować u boku męża. Zajęta pracą i wychowywaniem dwóch córek, Gabrieli i Matyldy, prawie zapomniała o straszliwych wydarzeniach podczas pacyfikacji Wandei w czasie rewolucji francuskiej. To wtedy jeden z żołdaków, major Flandin, zabił jej pierwszego męża, a ją zgwałcił.
Szczęście uśmiechnęło się także do majora Flandina – gdy Napoleon napadł na Rosję, zwolniono go z więzienia, gdzie czekał na proces za gwałty i zabójstwa, i jako szeregowego żołnierza wcielono do Wielkiej Armii. Udało mu się przeżyć odwrót spod Moskwy, a potem uciec do Ameryki. Mógłby tam żyć w spokoju i dostatku, nie potrafi jednak porzucić myśli o zemście. Chce zniszczyć Jegle i jej nową rodzinę. Wysyła więc do Wenecji swego syna Nicolasa, by zdobył serce Matyldy, zaręczył się z nią, a potem przywiózł ją razem z matką do Ameryki. Ma im obiecać wspaniałą przyszłość, podczas gdy Flandin szykuje im obu straszny los.
„Wenecjanka” to drugi i mam nadzieję nie ostatni tom sagi „Panie na Koborowie”.