W drugiej części sagi „Różany” śledzimy dalsze losy Zosi i Krzysztofa.
Pewnego dnia do Różan, podkrakowskiej wsi, w której mieszka bohaterka powieści Zosia Borucka, przyjeżdża Krzysztof, w którym Zosia zakochała się jeszcze w podstawówce i mimo starań nie potrafiła się odkochać. Nie była to zwykła wizyta – Krzysztof przyjechał, by odebrać stary dług. Ponieważ rodzina Zosi nie miała pieniędzy, trzeba było sprzedać dom i przenieść się do miasta. W Krakowie Zosia ułożyła sobie życie na nowo, znalazła pracę, lecz bardzo tęskniła za wsią. Po wielu perypetiach spełniły się jej wielkie marzenia – odzyskała Krzysztofa, a potem także swój dom w Różanach.
Wydania
Rozdział 6
– Słucham? – Głos Zosi był jasny i wesoły.
– Cześć, to ja.
– O, Marianno! Właśnie miałam do ciebie dzwonić. Niania jest już w domu.
– Jak się czuje?
– Znasz ją. Mówi, że doskonale, i rzeczywiście lepiej wygląda.
– A co mówi doktor Chober?
– Wyniki nie są złe. Wolałby, żeby dłużej została w szpitalu, ale niania się nie zgodziła. Dał mi na tydzień L-4, bym mogła się nią opiekować.
– A jak sobie radzicie z gotowaniem? – spytała Marianna. Zosia nie miała zielonego pojęcia o gospodarstwie domowym, a pan Borucki umiał robić tylko nalewki.
Zosia się roześmiała.
– Sytuacja jest w miarę opanowana. Wczoraj była u nas pani Jagoda i ugotowała pyszny obiad. Czemu pytasz? Masz jakieś ukryte zamiary?
– Zgadłaś. Jutro przed południem idę na tę okropną gimnastykę, a potem bym do was wpadła z prowiantem.
– Już mi ślinka leci. Co ugotujesz?
– Niespodzianka. Przyjadę z siatami i wyczaruję coś w twojej kuchni.
– Super! Uwielbiam patrzeć, jak gotujesz. Jesteś taka apetyczna i tak seksownie oblizujesz palce. Gdyby cię w kuchni zobaczył jakiś facet, z miejsca by się w tobie zakochał.
– Naprawdę tak myślisz?
– Naprawdę. A gdyby spróbował twoich pyszności, zakochałby się po raz drugi. Przez żołądek do serca, jak mówi niania.
Głos Zosi promieniował radością. Marianna słuchała go z przyjemnością. Zosia jest szczęśliwa!
– A jak ty się czujesz? – spytała Marianna.
– Coraz lepiej, tylko wyglądam coraz gorzej.
– Nie pleć. Wyglądasz świetnie. Chyba że przez te trzy dni coś się zmieniło.
– Mam nadzieję, że nie.
– Tęsknię za wami. Bardzo. Żałuję, że wasza przeprowadzka się przesunie, ale trudno. Pani Zuzanna musi teraz na siebie uważać. Ty zresztą też. Przeprowadzka to nie jest zajęcie dla kobiet w ciąży.
Zosia westchnęła.
– Prawdę mówiąc, z początku byłam strasznie rozczarowana. To egoistyczne, wiem. Ale potem pomyślałam o niani, no i o tym, że w Krakowie prawie codziennie widuję się z Krzysztofem, a gdybyśmy się przenieśli do Różan… Sama rozumiesz. Przyjeżdżałby może raz w tygodniu.
– Na pewno częściej. Widziałam, jak na ciebie patrzy.
Zosia znów zaśmiała się radośnie.
– Ach! Jest cudowny!
Marianna z trudem powstrzymała parsknięcie. Mimo wszystko nie darzyła Krzysztofa zbyt wielką sympatią.
– Przychodzi prawie codziennie i gdzieś mnie zabiera albo spotykamy się u niego.
– Kolacja ze śniadaniem?
– Żebyś wiedziała! W internecie wiele kobiet w ciąży skarży się na kłopoty ze snem i na to, że nie mają ochoty na seks, a ja… ja…
– A ty po łóżkowych igraszkach śpisz jak zabita.
– Skąd wiesz?
– Podglądam was z Różan przez lunetę.
– Wiedziałam! Martwię się tylko, że to coraz mniej piękny widok. Już ledwie się mieszczę w swoich ubraniach.
– To chyba normalne w twoim stanie, nie sądzisz?
– Pewnie tak. Nie mam wielkiego doświadczenia.
– Okrągłości dobrze ci zrobiły. Kobieta musi mieć trochę ciała. Poza tym poczekaj parę tygodni. Będziesz tęsknić do obecnej linii. Obiecuję, że przywiozę ci ze Stanów kilka pięknych namiotów na końcówkę ciąży.
– Ty potworze!
– Miło upływa czas na uprzejmej pogawędce, ale muszę wracać do pracy.
– To do jutra! Pozdrów Różany!
– Pozdrowię. Ukłony dla pani Zuzanny i twojego taty. Pa!
Marianna odłożyła słuchawkę, uśmiechając się do siebie. Radość Zosi była zaraźliwa. Wydawało się, że Zosia nie chodzi po ziemi, tylko unosi się kilka centymetrów nad nią. Ciąża jej służyła – po prostu rozkwitła.
Zastanowiła się, co jutro ugotować u Boruckich. Chorym tradycyjnie podaje się rosół z wiejskiej kury i Marianna także wierzyła w jego leczniczą moc. Przypomniały się jej słynne zupy z gwoździa pani Zuzanny – wodzianka, kminkowa i zupa z zielonek. Przełknęła ślinę. Dlaczego tak się dzieje, że gdy człowiek się odchudza, każda rzecz sprowadza jego myśli na jedzenie? Przynajmniej ona tak miała.
Wzięła kartkę, zrobiła spis produktów, a potem zadzwoniła do sklepu, do pani Marii Wolskiej, i zamówiła wszystko na jutro rano.
Nie chciało jej się wracać do pracy. Jak tak dalej pójdzie, to straci zlecenia i umrze z głodu. No proszę, nawet praca kojarzy się jej z jedzeniem.
Poszła do kuchni i z westchnieniem wyjęła z lodówki talerz z surowymi warzywami. Lubiła marchewkę, rzodkiewki i kalafior, jednak dodatek dobrego sosu, kieliszek białego wina…
Jutro zje pyszny rosół, a w sierpniu, gdy wróci ze Stanów, pomoże Boruckim w przeprowadzce i będzie wpadać do pani Zuzanny na zupę z gwoździa. Może pani Jagoda Radłowska też tu wróci i będzie robić swoje słynne kurczęta ze szparagami… I chrust…
A Marysia ciągle o pierogach!