Zastanawiałam się, czemu twórcy „Chłopów” zdecydowali się na tak mozolną technikę, jak malowanie kadrów po nakręceniu filmu, zamiast po prostu pozostać przy filmie. Teraz wiem – czuli, że ten film byłby murowanym kandydatem do antynagrody Węże we wszystkich kategoriach, od Wielkiego Węża do nagrody za najbardziej żenującą scenę, i chcieli pocztówkową formą odwrócić uwagę od treści. Także po to wykorzystali w filmie obrazy Chełmońskiego. Wielka sztuka się broni, „Kuropatwy na śniegu”, „Żurawie” czy „Krzyż w zadymce” cieszą oko, choć jednocześnie drażni nieznośnie w filmie upozowane „Babie lato” i śmieszą odlatujące pod koniec września bociany (na obrazie Chełmońskiego jest wiosna i bociany przylatują, odlatują zaś, jak wiadomo, w sierpniu).
Literaturoznawcy na podstawie fabuły sytuują Lipce w ziemi łódzkiej, czas akcji zaś (obejmujący 10 miesięcy) mniej więcej między rokiem 1883 a 1890 (w powieści są wzmianki o „wojnie z Turkiem” i o powstaniu styczniowym). Ciekawa jestem, gdzie widzowie umieszczają Lipce, widząc ukraińskie czy może rosyjskie tańce z prysiudami i słysząc muzykę z motywami bałkańskimi. Jeszcze bardziej mylący jest taniec Jagny z Antkiem w karczmie, bo przypomina tańce na lodzie: takie same obroty, podnoszenie partnerki, tylko łyżew im brak.
Twórcy filmu pewnie chcieli, by film był wszędzie zrozumiały, obrali jednak najgorszą metodę: usunęli z fabuły tło historyczne, ograniczyli ją do jednego konfliktu Jagna–wieś, maksymalnie uprościli język. Powstał film płaski jak mazowieckie równiny.
Chłopi mają w nim zawsze czyste, porządne ubrania, chłopki nawet przy pracy w polu nie rozstają się ze sznurami korali (wyglądających na plastikowe), Jagna od rana do nocy chodzi ze sztucznymi rzęsami i w pełnym makijażu – używa dobrej kredki do ust, bo nie rozmazuje się w scenach erotycznych.
A te sceny erotyczne… Dramatyczna w powieści scena miłości w brogu i spalenia go przez Borynę w filmie jest żałosna. Próba gwałtu (nie pamiętam tego w powieści) – śmieszna w swej ahistoryczności, gdy brutalny i prymitywny wójt wycofuje się po proteście Jagny i zaczyna ją przepraszać („Poniosło mnie”). Późna jesień, szarugi, błoto, a kochankowie w sadzie, na bujnej trawie, pod zielonymi koronami drzew. Pory roku są w ogóle traktowane swobodnie, nie tylko bociany odlatują pod koniec września, także spokojna rzeczka nie zamarza w zimie, mroźnej i śnieżnej, i młyn wodny pracuje jakby nigdy nic, a chłopak wrzucony do wody nie łamie choćby cienkiego lodu, tylko z bryzgami do niej wpada.
Fałszywych scen jest sporo: Jagna idzie do ślubu w białej miejskiej sukni (szkoda, że Boryna nie ma garnituru, pasowałby wtedy do niej jak ulał), bocian znaleziony ze złamanym skrzydłem nie ucieka przed ludźmi, tylko daje się głaskać, w izbie stoi w kącie snop zboża (stawiało się je kiedyś, ale tylko w Wigilię), Antek pali papierosa, siedząc tuż przy stogu słomy, wszystkie chłopki mają idealną cerę i białe zęby, żona Antka Hanka jest ładniejsza od Jagny itd., itp.
Najbardziej jednak uderzyło mnie to, że twórcy nie zadali sobie trudu, by uważnie przeczytać powieść Reymonta, i przedstawili Lipce na wzór świata, który znają – świata korporacji. Wieś w filmie to grupa ludzi, którzy cały dzień ciężko pracują, a wieczorem piją i hulają w karczmie. Wszyscy są na ty, na oko równi sobie (właściwie tylko Boryna, a potem Antek, jako pierwszy gospodarz we wsi, czasem o czymś ważnym dla gromady decyduje). Nie ma tu hierarchii, bo praktycznie nie ma dziedzica, ksiądz jest pokazany tylko raz, gdy wygłasza kazanie w kościele, nie ma biedoty. W filmie nie zobaczymy tak ważnej postaci jak parobek Kuba (ten, który odrąbał sobie nogę) czy Agata, która w pierwszej scenie powieści idzie „na zimę, we świat, po proszonym”, bo zimą rodzina nie ma dla niej pracy, więc nie da jej kąta do spania ani łyżki strawy. Przelotnie pojawia się Witek, przedstawiony niemal jak syn Boryny, nie jak gnany do roboty i nocujący w stajni „znajdek”. Jagustynka, chodząca po ludziach „na wyrobek”, po tym jak wygoniły ją dzieci, gdy im oddała gospodarstwo, w filmie nie odróżnia się niczym od gospodyń. Dlatego nie sposób się zorientować, dlaczego Boryna jest taki chciwy i nie chce oddać swym dzieciom ani krowy, ani kawałka ziemi – nie pada słowo „wycug” (bohaterowie na ogół mówią językiem literackim, na przykład Hanka do Jagny: „Nakarm wreszcie tę swoją krowę”, a żeby stworzyć wrażenie gwary, wpleciono do dialogów „juści”, „se”, „ino” albo „tera”). W barwnym cepeliowskim przedstawieniu nikt przecież nie powie jak powieściowa Jagustynka o Borynie: „Niech dzieciom, póki żyw, nie daje ni staja, ni liszki jednej, ni tyle, co trepem przydepnie. Ścierwy, wyrychtowałyby go, kiej moje mnie. Dałyby mu wycugi, że na wyrobek by chodził, z głodu by zdychał abo i na żebry, po proszonem szedł”. Nikt nie nazwie dziecka „ścierwem” czy „pokraką”, Żyda „parchem”, nikt nie zbije kilkuletniego parobka rzemieniem po gołym tyłku i po twarzy, tak że krew mu będzie leciała z nosa. To nie jest ładne, nie pasuje do słodkich obrazków.
Dlaczego za powieść Reymont dostał Nagrodę Nobla? Bo to arcydzieło. Dlaczego filmowi „Chłopi” nie mają szans na Oscara? Bo może jurorzy po obejrzeniu tego filmu pomyśleli tak jak ja: „To kicz”.