We wtorek po drugiej z drżeniem serca włączyłam radio. Od zawsze ustawione na Trójkę. Zamiast Wojciecha Manna i Anny Gacek usłyszałam Tomasza Żądę – „W tonacji Trójki” znikło bez słowa wyjaśnienia, po prostu przedłużono „Muzyczną pocztę UKF”.
Miałam nadzieję, że nikt nie zadzwoni z prośbą o piosenkę. Tomasz Żąda zaczął audycję od „Schodów do nieba”. Nigdy mi się tak nie dłużyły. Potem była piosenka na prośbę pana Rafała – chyba przesłaną już dawno. A potem zadzwonił pierwszy łamistrajk. Miłosiernie nie podano na antenie jego imienia ani nazwiska. Rozbrzmiała „Samba Pa Ti”, którą lubię. Wyłączyłam radio.
Tyle wspaniałych audycji było w Trójce: „Codziennie powieść w wydaniu dźwiękowym”, „Nocny Marek”, powieść w odcinkach tuż przed dwunastą, „60 minut na godzinę”, „Studio 202”, „Opera tygodnia”, „Prywatnie u…”, „Pani Magdo, pani pierwszej to powiem”, „Pod dachami Paryża”, „Muzykobranie”, „Teatrzyk Zielone Oko”, „Czas relaksu” i dziesiątki innych. Tylu wspaniałych radiowców, którzy odeszli lub zostali wyrzuceni.
Przedwczoraj przeczytałam, że Wojciech Mann po 55 latach pracy odchodzi z Trójki, i to wcale nie dlatego, że osiągnął wiek emerytalny. Zostały mi już tylko audycje Marka Niedźwieckiego i „Lista wszech czasów”.
Jest taka francuska piosenka o lilii, która wyrosła na brzegu stawu. Liczba lilii codziennie się podwajała, jednak nikt tego nie zauważał. Ludzie zaniepokoili się dopiero, gdy staw był zarośnięty do połowy. Ale wtedy już nic nie dało się zrobić. Na drugi dzień staw zniknął.