Napisałam ostatnio o kinie Mikro, po raz drugi zresztą, ale nie dlatego że mam zaniki pamięci, tylko dlatego że, po pierwsze, to moje ulubione kino, a po drugie, planowałam napisać o ulicy Lea, na której początku jest właśnie Mikro.
Ulica Lea nie jest najpiękniejszą ulicą w Krakowie. Choć jest w strefie płatnego parkowania, prawie zawsze jest ciasno zastawiona samochodami, wąska, trochę przedmiejska. Niedoceniana.
Powstała pod koniec XIX wieku w podkrakowskiej osadzie Nowa Wieś założonej przez Kazimierza Wielkiego i nazywała się Kościelna, gdyż już wtedy znajdował się przy niej kościół Misjonarzy. Gdy w 1909 roku Łobzów i Nową Wieś przyłączono do Krakowa, zmieniono jej nazwę i stała się ulicą Królewską, prawdopodobnie – jak pisze Elżbieta Supranowicz w książce Nazwy ulic Krakowa – z powodu bliskości królewskiego zameczku w Łobzowie. W 1925 roku nazwaną ją ulicą Juliusza Lea na cześć zmarłego siedem lat wcześniej prezydenta Krakowa.
Juliusz Leo stworzył tak zwany Wielki Kraków – po długich pertraktacjach skłonił Podgórze, które było wtedy osobnym miastem, do przyłączenia się do Krakowa, włączył w obszar miasta także podmiejskie gminy: Zakrzówek, Dębniki, Zwierzyniec, Czarną Wieś, Kawiory, Krowodrzę, Łobzów, Grzegórzki oraz część Prądnika Białego, Czerwonego i Olszy. Jak piszą Janina Bieniarzówna i Jan Małecki w Dziejach Krakowa, w 1915 roku miasto zajmowało 4690 hektarów (Warszawa miała wtedy 3273 hektary). Leo był także inicjatorem stworzenia Alej Trzech Wieszczów, a dzięki jego polityce sprzedawania przez miasto gruntów pod zabudowę powstał willowy Salwator. Wielu krakowian kpiło z idei Wielkiego Krakowa, bo życie jak zawsze koncentrowało się wokół Rynku. Nawet jeśli nie zauważali dalekowzroczności tych planów, to zgadzali się w jednej sprawie: Leo uporządkował finanse miasta, i nic dziwnego – mając zaledwie trzydzieści lat, otrzymał tytuł profesora skarbowości na Uniwersytecie Jagiellońskim.
W czasach stalinowskich, w 1952 roku, prezydent Leo musiał ustąpić krwawemu Felkowi – ulica otrzymała nazwę Feliksa Dzierżyńskiego. Wiele osób, które wtedy przy niej mieszkały, zwlekało z wymianą dokumentów, a potem, podając adres, pisało „ulica Lea”. Urzędnicy starali się utrudnić życie buntownikom i na przykład poczta nie dostarczała przesyłek zaadresowanych na Lea. Nic jednak nie mogli poradzić na to, że tak jak o ulicy Bohaterów Stalingradu w Krakowie zawsze mówiło się Starowiślna, tak o Dzierżyńskiego – Lea.
W 1990 roku prezydent Leo triumfalnie powrócił i znów patronuje ulicy.
Kiedyś oczywiście wyglądał ona zupełnie inaczej.
Widoczna po lewej willa doktora Edmunda Rosenhaucha, okulisty, w latach dwudziestych była otoczona polami i ogrodami, dziś jest częścią zwartej zabudowy.
Na portalu Dawno Temu w Krakowie przeczytałam, że podczas wojny, gdy doktora Rosenhaucha wysiedlono do getta, jego dom zajęło niemieckie wojsko (ta część miasta była dzielnicą niemiecką). Potem, od 1945 do 1955 roku, willa była siedzibą Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Krakowie. Przesłuchiwano w niej i więziono ludzi z podziemia niepodległościowego.
Jakby na przekór ponurej historii domu, gdy wyprowadziło się UB, urządzono tam przedszkole. Dzieci miały piękny ogród sięgający ulicy Chopina, z basenem, altankami i huśtawkami.
Potem do willi wprowadziło się Samorządowe Kolegium Odwoławcze, ogród podupadł, ale nadal co rok kwitła w nim stara czereśnia.
Jak ogród wygląda teraz? Okropnie. Mimo protestów wszystkich okolicznych mieszkańców myślący tylko o swoim interesie inwestor buduje tam apartamentowiec. Drzewa wycięto, wywieziono żyzną ogrodową ziemię. Gdy widzę, jak się buduje domy z mieszkaniami na sprzedaż, powtarzam sobie, że nigdy takiego nie kupię. W tej okolicy jest wysoki poziom wód gruntowych, więc beton leje się wprost do wody. Zgroza.
Kiedyś budowano całkiem inaczej. Wystarczy popatrzeć na dom czynszowy przy Lea 17. Porządny strych, wysokie mieszkania. Wykusze, półokrągłe okna i podobna brama ze smokami może są trochę nieprzemyślane, smoki jednak są urocze.
No i oczywiście budowano z cegły, nie z betonu.
A tak ten sam budynek na rogu Urzędniczej wygląda dziś.
Nie wszystkie domy na Lea przeszły tak gruntowną metamorfozę. Na przykład kamienica pod numerem 19A niewiele się zmieniła – strych przerobiono na mieszkania, no i otoczenie ma inne.
Dlaczego lubię ulicę Lea? Bo dobrze mi się kojarzy – chodziłam nią do babci i dziadka, do cioci, wujka i kuzynek (Gosiu i Asiu, serdecznie was pozdrawiam!), a potem z moją córką na spacery do parku przy kościele oo. Misjonarzy.
Kiedyś ten park był zaniedbany i nosił imię Adama Polewki, lewicowego działacza politycznego i w niewielu wolnych chwilach pisarza, teraz jest parkiem Świętego Wincentego à Paulo, którego pomnik zastąpił pomnik Polewki.
Lubię ulicę Lea także za wiele uroczych drobiazgów: kute ozdoby bram, rzeźby i płaskorzeźby.
Ta przedstawiająca Lajkonika jest nad jednym z wejść do baru orientalnego 🙂
Piękna jest płaskorzeźba na kamienicy, w której znajduje się Wydział Konserwacji i Restauracji Dzieł Sztuki ASP oraz Galeria 4 Ściany.
Bardzo lubię plac na Lea, choć jest jednym z droższych w Krakowie, i stojący przy nim mlekomat z mlekiem prosto od krowy. Mleko jest przywożone z Trzemeśni koło Myślenic codziennie po porannym udoju. Jest niepasteryzowane, więc można z niego zrobić kefir, jogurt albo kwaśne mleko (do młodych ziemniaków z koperkiem), prawdziwy domowy biały ser odsączany na durszlaku, koktajle, nawet panna cottę – mniam!
Im dalej od parku Krakowskiego, tym ulica nabiera bardziej podmiejskiego charakteru.
Kiedyś kończyła się przy Piastowskiej, dziś biegnie aż do ulicy Armii Krajowej. Dla mnie kończy się na rogu Warmijskiej – bardzo rzadko zapuszczam się dalej. Tego rogu strzeże figura Matki Boskiej.
Ulica Lea. Na pozór zwyczajna, niezbyt ciekawa. Tylko że w Krakowie nie ma nieciekawych miejsc.
Z dużym zainteresowaniem przeczytałam b. ciekawą historię ul.Lea,mieszkam tu od 3 lat. Wprawdzie jestem rodowitą krakowianka,ale mieszkałam w innej dzielnicy.
Lubię tę ulicę. Gdy o niej myślę, żałuję tylko, że mój Dziadek, który mieszkał przy jednej z przecznic Lea, nie dożył zmiany jej nazwy (nigdy zresztą nie przyjął tej zmiany do wiadomości i nie używał nazwy „ulica Dzierżyńskiego”, ale już same tabliczki na domach go drażniły). Niedawno dowiedziałam się, że koleżanka, z którą w dzieciństwie jeździłam na kolonie, jest prawnuczką Juliusza Lea. Kraków jest mały.
Pozdrawiam Panią serdecznie