„To było przecież niedawno tak, jak okiem sięgnąć zmienił się świat” – usłyszałam kilka dni temu w radiu. Prorocze słowa! Wsłuchałam się w nie uważniej niż zwykle i uderzyło mnie, jak wokalista wymówił „t” w „to”. Po angielsku. Śpiew to nie mowa, rządzi się innymi prawami, jednak angielskie „t” słyszę coraz częściej. Nowa moda.
W języku praindoeuropejskimi (prajęzyku, z którego rozwinęły się wszystkie języki indoeuropejskie, m.in. bałto-słowiańskie i germańskie) istniały aspiraty, takie jak „th” i „dh”. Na gruncie prasłowiańskim straciły jednak aspirację i zmieniły się w „t” i „d”. Dlatego wymawiając „t”, po prostu dotykamy przodem języka górnych zębów („t” jest spółgłoską przedniojęzykowo-zębową). Języki germańskie zachowały aspirację – angielskie „t” jest aspiratą, czyli spółgłoską wymawianą z przydechem: dotykamy językiem przedniej części górnego podniebienia i gwałtownie go opuszczamy. Jeśli weźmiemy kartkę papieru, zbliżymy ją do ust i wymówimy polskie „t”, kartka ani drgnie. Przy angielskim „t”, z aspiracją, kartka się poruszy pod wpływem powietrza wydostającego się z naszych ust.
Hrabia z „Lalki” udający Anglika i mówiący „tek” na pewno wymawiał „t” z aspiracją. Ta moda szerzy się w mediach i infekuje kolejnych prezenterów prawie jak koronawirus. Czy ktoś zna Anglika, który wymawia „t” po polsku w angielskich słowach, bo nauczył się polskiego? Chyba nie. Anglicy nie snobują się na Polaków, nie uważają, że polski jest atrakcyjniejszy niż ich język ojczysty.