W Wiośnie w Różanach napisałam, że najlepszy chrust na świecie robi pani Basia.
To szczera prawda, a pani Basia to moja mama 🙂
Widziałam dziś w piekarni coś podpisanego „Chrust”, co jednak nie miało nic wspólnego
z tym pysznym deserem – ciasto było grube na pół centymetra, a powinno mieć
1–2 milimetry grubości. Róbmy więc chrust sami!
Przepis mojej mamy na chrust
1 kg mąki
6–7 żółtek
5 dkg masła
kilka łyżek gęstej kwaśnej śmietany (ile zabierze)
łyżka spirytusu
dobry, świeży tłuszcz do głębokiego smażenia (wykluczony jest tylko olej palmowy
oraz tłuszcze, które się pienią, bo wtedy nie widać, czy chrust już jest usmażony)
Zarobić ciasto jak na makaron. Partiami bardzo cienko rozwałkować. (Pozostałą część ciasta zawinąć w ścierkę i przykryć miską, żeby nie wyschła). Pokroić na paski, w każdym zrobić podłużne nacięcie i przepleść koniec paska przez to nacięcie. Od razu smażyć na bardzo gorącym tłuszczu (oczywiście w jednej warstwie). Gdy zrobią się złote, odwracać widelcem
i smażyć z drugiej strony. Układać na białej bibule lub grubym ręczniku papierowym
i odsączyć. Potem posypać cukrem pudrem.
Ciasto przed smażeniem nie może wyschnąć, bo chrust będzie twardy, a ma być kruchy
jak szczęście. Dlatego chrust najlepiej robi się w parach – jedna osoba zajmuje się ciastem, druga gotowe od razu smaży. A więc może chrust nie tylko na tłusty czwartek, ale też na walentynki? Wspólne gotowanie, a potem wspólne jedzenie to przecież wielka frajda.