Wszystkiego jest dużo: jabłek, winogron, orzechów, grzybów. Kozaki rosną nawet pod domowymi brzozami, wzdłuż siatki, a maślaki w całymi ogrodzie.
Moja mama, która widzi związki przyrody z człowiekiem nawet tam, gdzie ich nie ma, i która dzieli zużytą torebkę herbaty na cztery worki: fusy do bio, torebkę do zmieszanych, sznureczek do żółtego worka z plastikiem, etykietkę do papieru, mówi, że to znak nadchodzącej ciężkiej zimy. Zima z wielu powodów może być ciężka, zamówiłam sobie nawet mitenki, żeby przy komputerze nie marzły mi ręce. Na razie jednak wolę o tym nie myśleć (pomyślę o tym jutro, jak mówiła bohaterka znanej powieści), cieszę się jesienną rozrzutnością przyrody, jesiennym nadmiarem.
I gdy widzę fioletowy łan kwiatów, po prostu się nim zachwycam, nie myśląc o tym, na powitanie kogo rozkwitają zimowity.