„Na zawsze Różany”

„Na zawsze Różany” to piąta i ostatnia część sagi „Różany”. Akcja powieści rozgrywa się współcześnie w Różanach, a także w Izraelu, Stanach Zjednoczonych i Indiach, retrospekcje zaś przenoszą czytelnika do powojennych Niemiec, Związku Radzieckiego oraz Krakowa z lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych.

Zosia znajduje w starym kalendarzu swojej niani nazwiska i adresy ludzi, z którymi pani Zuzanna kiedyś korespondowała, i postanawia zaprosić ich na swój ślub z Erykiem. Nie wie, jak wiele wspomnień poruszą te zaproszenia i ile tajemnic dzięki nim się wyjaśni.
Nie wie, kim dla pani Zuzanny była Marynia Fischer – koleżanka z kamienicy na Stradomiu i ze szkoły pielęgniarek – ani jak wiele dla niej znaczył Aleksander Bach, brat Wiery, który razem z rodzicami i Wierą wyemigrował do Ameryki Południowej w 1937 roku, a kilkanaście lat później wrócił do Polski z tajną misją.
Nie wie także, że Natalia, którą Eryk odtrącił, poprzysięgła mu zemstę i że nie cofnie się przed niczym.

Na zawsze Różany, Bogna Ziembicka

Rozdział 1
Różany, 30 czerwca 2005
Szanowna Pani / Szanowny Panie,
Znalazłam Pani / Pana nazwisko i adres w starym kalendarzu mojej Niani, a właściwie przybranej mamy, Zuzanny Hulewicz. Niania zmarła rok temu i dopiero wtedy zrozumiałam, jak niewiele o niej wiem, choć była mi najbliższa na świecie. Teraz żałuję, że tak rzadko ją pytałam o dzieciństwo i lata szkolne lub o czasy, gdy była nauczycielką. Oczywiście, trochę mi opowiadała, ale o wielu sprawach, na przykład o jej pracy w wiejskiej szkole, dowiedziałam się dopiero teraz, i to przypadkiem.

Zosia machinalnie pogłaskała płócienną okładkę kalendarza niani. Znalazła tylko ten jeden, z 1971 roku. Pani Zuzanna notowała w nim terminy rad pedagogicznych, zebrań i wywiadówek, kilka razy zapisała: „Magiel”, 10 stycznia: „12.30 Abel, twój brat”, 17 lutego: „Pączki dla Danusi”, 2 maja: „Rejs w DKF-ie”, przed Wielkanocą na całej stronie zrobiła listę zakupów, a przed Bożym Narodzeniem, pod nagłówkiem „Kartki”, wypisała imiona, nazwiska i adresy ośmiu osób. O większości Zosia nigdy nie słyszała. Znała tylko jeden adres  – plebanii w Różanach, i jedno nazwisko  – profesorostwa Brooksów z Londynu. Czy inne adresy były aktualne? Czy ci ludzie w ogóle jeszcze żyją?
Westchnęła. Cóż, trzeba spróbować.

Jestem jedynaczką, moi rodzice już nie żyją i oprócz dziadka nie mam żadnej rodziny.

„Wygląda to jak wstęp do prośby o wsparcie”, pomyślała i skreśliła ostatnie zdanie.

Piszę do Pani / Pana, bo za dwa miesiące, 3 września, wychodzę za mąż. Chciałabym świętować ten dzień wśród ludzi, którzy są mi bliscy i byli bliscy mojej Niani. Czy zechce Pani / Pan przyjąć zaproszenie

„To głupie. Czemu ktoś, kto mnie nie zna, miałby przyjechać na mój ślub, i to z drugiego końca świata?”
Odłożyła podkładkę z kartką, wstała z łóżka i przeciągnęła się.
Jeszcze dwa miesiące i ten pokój przestanie być jej pokojem. Przed wojną był sypialnią niani, która w Różanach spędzała święta i wakacje, a te lakierowane na biało meble z cytrynowego drewna też kiedyś do niej należały i przyjechały z mieszkania na Stradomiu, gdy odzyskali dwór.
Długi łańcuch dziedziczenia. Zosia w spadku po niani dostała najpierw pokój na Stradomiu, potem tę sypialnię, a teraz ciemnozielony pokój na parterze, z kominkiem, podwójnym łóżkiem i oknami wychodzącymi na ogród. Kiedyś był tam gabinet dziadka Zosi, teraz urządzała w nim sypialnię dla siebie i Eryka. Bo jeszcze tylko dwa miesiące i Eryk tu zamieszka, i nie będzie musiał wymykać się przed świtem jak złodziej…
„A kiedyś do mojego pokoju wprowadzi się córeczka… Opowiem jej o niani. O tym, że w nim mieszkała, i jak opiekowała się jej dziadkiem i mną”.
Zosia poczuła ucisk w gardle.
Podeszła do okna i popatrzyła na łąkę, którą kilka lat wcześniej założyła na tle grabowego żywopłotu. Niebieskie dzwonki i bladoróżowe maki były w pełnym rozkwicie, a kępy Lady Leitrim pięknie się rozrosły.
Staw w dole ogrodu błyszczał w słońcu.
„Życie jest za krótkie, żeby rezygnować z najdrobniejszej nawet przyjemności”, usłyszała w głowie głos niani.
Spojrzała na komórkę. Do obiadu u Eryka miała jeszcze godzinę.
Zdjęła sukienkę przez głowę, włożyła kostium kąpielowy, wzięła ręcznik i boso wyszła do ogrodu.
Po niebie płynęły obłoki puchate jak wata cukrowa. Pachniały lipy, jaśmin i róże.
Zosia powoli szła po sprężystej, krótko przystrzyżonej trawie, ciesząc się jej dotykiem, i myślała o tym, jaka jest szczęśliwa. Po wszystkich życiowych zakrętach wreszcie widziała przed sobą prostą drogę. Za dwa miesiące zostanie żoną Eryka, a w lutym, gdy śnieg przykryje ogród i będzie kwitnął tylko stary krzew oczaru…
Krzyknęła, bo nastąpiła na coś miękkiego jak zgniły ziemniak, co jednak poruszyło się pod jej stopą. Odskoczyła i zobaczyła, jak popielaty wąż wpełza między paprocie. Nie bała się zaskrońców, ale serce biło jej szybko i musiała usiąść na trawie.
Nagle przypomniała sobie, jak w ogrodzie botanicznym w Trsteno patrzyła na zaskrońca, który wygrzewał się na wielkim liściu przy basenie z Neptunem, i jak na uwagę Leszka Lackowskiego, że w wężach jest coś fascynującego, powiedziała, że Anioł Śmierci ma wężową twarz.
Ogarnęło ją złe przeczucie. Dotknęła płaskiego jeszcze brzucha. Gdyby coś się stało i temu dziecku, nie przeżyłaby tego.

Rozdział 2
(…)
Telefon Natalii wibrował w kieszeni żakietu. Wyjęła go ukradkiem i zerknęła na wyświetlacz. Dorota. Nareszcie.
Przez chwilę walczyła z sobą, w końcu odrzuciła rozmowę. Szef nie znosił, gdy ktoś wychodził, choćby na minutę, w czasie jego prezentacji.
Siedziała jak na szpilkach i po raz pierwszy, odkąd tu pracowała, czyli od dwóch miesięcy, pozwoliła sobie na nieuwagę podczas zebrania. Myślała o Eryku. O tym, jak ją potraktował w tej prymitywnej chałupie na zapadłej polskiej wsi. Niemal poczuła chłód nocy i zapach wiklinowego płotu, pod którym płakała. Eryk skrzywdził ją bardziej niż kiedyś ojciec, niż von Radunski i Thomas Kross razem wzięci.
 – Konkurencja będzie duża, ale to my w niej zwyciężymy. Nie pozwolimy, by Morgan triumfował.  – Dyrektor powiódł wzrokiem po pracownikach.  – Jakieś propozycje?  – spytał.
 – Zabić go to za mało. Powinien cierpieć przed śmiercią.
Natalia zorientowała się, że powiedziała to na głos.
Wszystkie głowy zwróciły się w jej stronę, a ona, choć przez chwilę miała ochotę wejść pod stół, wyprostowała się i hardo uniosła brodę.
Szef spojrzał na jej błyszczące gniewem błękitne oczy i zarumienioną twarz.
 – No, no, panno Berg, podoba mi się pani bitewny zapał  – powiedział z uśmiechem.  – Będzie pani szefową zespołu. Proszę swoje słowa przełożyć na konkretny plan. W bardziej poprawnej politycznie formie.

*

 – Cześć, Dorota. Nie mogłam odebrać, miałam spotkanie.
 – Tak myślałam, że jesteś jeszcze w pracy.
 – No i co? Dowiedziałaś się czegoś?
 – Pewnie.  – W głosie Doroty było słychać nutę triumfu.
Natalia przez moment się zastanowiła, czy znów jej czegoś nie obiecać. Nie. Co za dużo, to niezdrowo. Madagaskar wystarczy i za tę przysługę.
 – Eryk się żeni.
Natalia poczuła się tak, jakby ktoś zdzielił ją kijem. Telefon wypadł jej z ręki.
Żeni się. To było do przewidzenia, a jednak był to jedyny scenariusz, którego nie brała pod uwagę. Dlaczego? Bo nie chciała dopuścić do siebie tej myśli.
Eryk się żeni. Wiadomo z kim.
Przed oczami zawirowały jej czarne i czerwone płatki, poczuła gorzki smak w ustach i przez chwilę myślała, że zemdleje.
Przycisnęła palce do skroni, nisko schyliła głowę i kilka razy głęboko odetchnęła. Potem podniosła telefon z biurka.
 – Halo, Dorota? Coś przerwało, powtórz, co mówiłaś.
 – Brat Agnes się żeni.
 – To słyszałam. Ślub, jak przypuszczam, w Polsce?
 – Skąd wiesz?
Natalia się roześmiała. Sama słyszała jak sztucznie, ale Dorota była za głupia, żeby przejrzeć jej grę, i aktorską, i tę ważniejszą, której celem była zemsta.
 – Łatwo się domyślić. Ta mała intrygantka złapała go i nie puści.
 – Szkoda, prawda? Wolałabym, żebyś to ty go złapała.
Skurcz brzucha i chwilowy brak tchu jak po ciosie w żołądek. Natalia z trudem stłumiła jęk.
 – Przepraszam, szef się dobija. Muszę odebrać. Zadzwonię do ciebie później  – powiedziała i się rozłączyła.
„Dlaczego to tak boli  – myślała.  – Przecież ja go nienawidzę”.
Kiedy jednak przypomniała sobie, jak zmieniają się jego oczy, gdy zaczyna się uśmiechać, jak kiedyś czule ją objął, gdy wyszli z restauracji, i jak potem się całowali, położyła głowę na biurku i się rozpłakała.

*

 – Dorota? Cześć.
 – No cześć. Już po robocie?
 – Coś ty. Ale mam chwilę przerwy. Opowiadaj, czego jeszcze się dowiedziałaś.
„Jeśli znów powie, że Eryk się żeni, to ją zabiję”.
Dorota albo usłyszała nacisk na słowo „jeszcze”, albo znudziło się jej powtarzanie tego samego w kółko.
 – Poskarżyłam się Agnes, że brat mnie zaniedbuje i że nie lubię jego nowej dziewczyny, na co mi odpisała, że jej bardzo się podoba przyszła bratowa. Podobno jest miła, szczera, bezpośrednia i skromna. Masz pojęcie? Przecież ona mówi o pannie Z. Czy można aż tak nie znać się na ludziach?
„Można. Ty jesteś tego najlepszym przykładem”, pomyślała Natalia.
 – A ta jej skromność jak się objawia?  – spytała.
 – Podobno ślub będzie w wiejskim kościele, wesele u niej w domu, a w podróż poślubną jadą… Nie zgadniesz gdzie.
„Mówi się dokąd, nieuku”.
 – Na…  – Dorota dramatycznie zawiesiła głos.  – Na Słowację! Myślałam, że jest bogaty, ale z tego widać, że raczej nie. A może skąpy, a to jeszcze gorzej.
 – Napisała ci, kiedy ten ślub?
Natalia powiedziała to niedbałym tonem, choć słowo „ślub” zostawiło na jej języku ohydny posmak, jak łyżka tranu, którym w dzieciństwie katowała ją matka.
 – Trzeciego września. A wcześniej brat zaprosił Agnes na wycieczkę do Indii. Jadą sami, bez panny Z. Tak że z tą miłością do bratowej chyba trochę przesadziła.
Eryk tuż przed ślubem jedzie do Indii? Tylko z siostrą? Co to może znaczyć?
 – Wiesz, kiedy wyjeżdżają?
 – Napisała, że w pierwszych dniach sierpnia.
 – Na długo?
 – Na dwa tygodnie.
Dwa tygodnie w Indiach. W dzikim kraju. To otwierało wiele możliwości.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.