Trzecia część sagi „Różany” to opowieść o Zuzannie.
Jest rok 1935. Po tragicznej śmierci rodziców i siostry Zuzanna zamieszkała ze swoją babcią u przyjaciół w Różanach. Jej historię poznajemy przez jej dziennik.
Pisząc „Tylko dzięki miłości”, przejrzałam wszystkie numery „Ilustrowanego Kuryera Codziennego” z lat 1935–1939. Andrzej Choczewski, który przygotował ten tom do druku, dokonał cudu – gdy inni się poddali, on doprowadził wycinki z przedwojennej prasy do takiego stanu, że można je było zreprodukować w książce. Są ważne dla powieści, bo tworzą tło, oddają atmosferę epoki.
Dziennik Zuzanny przeplata się z zapiskami Joachima, Niemca z Prus Wschodnich. Zuzanna jest szkolną przyjaciółką jego siostry. Nigdy jej nie spotkał, lecz odkąd zobaczył ją na zdjęciu z koleżankami z pensji, nie może o niej zapomnieć. Wyjechał na drugi koniec świata, do Tanganiki, ciągle jednak myśli o Zuzannie.
30.12.1935
Z portfela wypadło mi zdjęcie. Schyliłem się, ale Jens był szybszy. Podając mi je, spytał: „Kto to?”.
„Moja siostra”.
„To wiem. Pytam o te dwie ślicznotki”.
„Jej szkolne koleżanki”.
„Podoba ci się ta blondynka?”
„Skąd wiesz?”
„Zdjęcie jest w jednym miejscu wytarte. Często dotykasz jej twarzy, prawda?”
(…)
10 czerwca 1937, czwartek
Doktor Lackowski przyszedł pożegnać się z babcią. Wyjeżdża na Kresy na całe lato, ma tam kilku pacjentów. Rozmowa zeszła na moje plany. Doktor nagle zapytał: „A może poszłaby pani w ślady ojca?”.
Zaskoczył mnie. Nigdy nie myślałam o medycynie. „Chyba bym się nie nadawała na lekarza”, powiedziałam ostrożnie. Nie chciałam mówić, że nie mam piątek z góry na dół jak Wiera.
„Pamiętasz, jak pomogłaś Carli? – spytała babcia. – Wykazałaś się zimną krwią”.
„Właśnie – poparł ją doktor. – To, czy ktoś się nadaje, łatwo sprawdzić. Wystarczy krótka praktyka w szpitalu”.
„Nic nie umiem. Nie przyjmą mnie”, powiedziałam szybko.
„Akurat w tym mogę pomóc – uśmiechnął się doktor Lackowski. – Zaproteguję panią. W czasie wakacji w szpitalach brakuje salowych”.
„W czasie wakacji?”, jęknęłam. Wakacje to miały być Różany. Piotr i Ganges.
„Świetny pomysł!” Babcia aż klasnęła w ręce.
Ani się obejrzałam, jak ustalili, że cały lipiec będę pracować jako salowa. Babcia kazała mi podziękować. Osłupiała wymamrotałam: „Bardzo dziękuję, panie doktorze”. Teraz gdy o tym myślę, przychodzi mi do głowy, że zbyt szybko to poszło. Tak jakby wcześniej się umówili.
12 czerwca, sobota
Dostałam list od Renate von Ebert. W Penzance zaprzyjaźniłyśmy się, bo Renate z początku słabo sobie radziła z angielskim, a ze mną mogła mówić po niemiecku. Godzinami spacerowałyśmy po plaży i Renate gadała jak najęta. Znam jej dom i rodzinę, choć nigdy ich nie widziałam. Renate właśnie zdała maturę, wróciła do domu i zaprasza mnie do siebie na sierpień. Nie mogę pojechać, bo skoro w lipcu mam pracować w szpitalu, to chociaż sierpień chcę spędzić w Różanach.
później
Babcia dostała list od mamy Renate. Znają się z dawnych lat. Czasem mam wrażenie, że świat składa się z przyjaciółek i znajomych mojej babci. Pani von Ebert zaprasza nas obie do Schönwalde. Babcia twierdzi, że taka podróż to nie na jej lata (w zeszłym roku w Niemczech czuła się świetnie), ja jednak muszę pojechać, bo: po pierwsze, są wakacje i powinnam wyjechać z miasta (tak jakby Różany leżały w mieście), po drugie, nigdy nie byłam w Prusach Wschodnich (i co z tego, wcale mnie tam nie ciągnie), po trzecie, Schönwalde – jak sama nazwa wskazuje – jest piękne (Różany na pewno są ładniejsze), po dziesiąte, nie wypada odrzucać zaproszenia tak miłych ludzi jak von Ebertowie (a zaproszenie Hanki i Piotra można?). Po przemówieniu babci (trudno to nazwać rozmową) usiadłyśmy w jadalni i ja napisałam list do Renate, a babcia do jej mamy. Podziękowałyśmy za zaproszenie i poprosiłyśmy, by 3 sierpnia ktoś po mnie wyjechał na stację. Nie wiem, jak to się dzieje, że babcia zawsze stawia na swoim.
15.06
List od Renate. Między opowieściami o szkole wzmianka, że chce zaprosić Z. do Schönwalde. Mama – urodzona dyplomatka – tak wszystkim pokierowała, że ostatecznie zaproszenie wyszło od Renate.
26 czerwca, sobota
Świadectwo lepsze, niż się spodziewałam. Z łaciny czwórka, z religii też (moja patronka, zamiast się mną opiekować, tak mnie urządziła), z matematyki trója. Cóż. Poza tym piątki. Nic jednak, nawet myśl, że w przyszłym roku dochodzą dwa nowe przedmioty – chemia i fizyka z astronomią – nie jest mi w stanie zepsuć humoru. Dziś wieczorem będę w Różanach!
Różany, 27 czerwca, niedziela
Na polach stoją kopy siana. Ganges zatrzymuje się przy nich i od niechcenia wyskubuje kilka żółtozielonych źdźbeł. Wakacje! To słowo pachnie malinami i łopianami nad rzeką.
3.07
Ostatnia przed wyjazdem wizyta w Gisansere. Wycinka idzie sprawnie, skup ciosów i futer znacznie się zwiększył. Spokojnie mogę przekazać faktorię Jensowi, nie narażając go na zbytnie kłopoty.
Kraków, 8 lipca, czwartek
Nie dam rady. To kara za moją głupotę, za złe myśli o Odecie, za to, że nie lubię siostry Kornelii, za wszystkie moje grzechy. Szpital to piekło na ziemi. Wymyślony dla lekarzy i tylko lekarze dobrze się w nim czują.
11.07
Dostałem od Almaz amulet na drogę – maleńką hebanową figurkę kobiety. Poprosiła, bym nigdy się z nim nie rozstawał. Wyjąłem portfel, żeby go schować. Almaz od razu zauważyła zdjęcie, choć widać było tylko jego róg. Myślałem, że nie wie, co to jest. Wiedziała. I tak jak kiedyś Jens, zapytała: „Kto to?”, a potem, jak Jens, domyśliła się wszystkiego.
Myślałem, że nie przyjdzie w nocy. Jednak przyszła. I była dla mnie bardzo dobra.
11 lipca, niedziela
Jutro mam wolny dzień, wreszcie się wyśpię. Zmusiłam babcię, by na tydzień pojechała do Różan. Upały w mieście jej nie służą. Marcysia zapewniła ją, że sobie poradzimy.
Dostałam bury fartuch i burą chustkę na głowę. Wiadro, miotłę, ścierkę. Rękawiczki przyniosłam z domu. Myję podłogi, wynoszę baseny, przebieram pościel, noszę toboły brudów do pralni. To nie jest bardzo trudne. Robi się trudno, gdy jakaś chora pyta nagle: „Dlaczego właśnie mnie to spotkało? Mam pięć sióstr i wszystkie są zdrowe jak ryby”, albo kiedy zapłakana kobieta w wiejskiej chuście całuje mnie w rękę i prosi o poratowanie dla dziecka. Na nic się zdają tłumaczenia, że nie jestem lekarką ani pielęgniarką. Ludzie, którzy by się nie odważyli zagadnąć lekarza, zaczepiają mnie. Przy dziesiątym mówię jak automat: „To do mnie nie należy”.
„Składkę na chorą kasę to umiecie brać, a potem tak się człowieka traktuje!”, usłyszałam raz w odpowiedzi.
Pod oknem leży chora z podrażnieniem wyrostka robaczkowego. Skarży się rodzinie: „Wcale mnie nie leczą. Codziennie tylko badają, jeść nie dają, aby gorzką herbatę, i okład na brzuch”.
„Tak się leczy ślepą kiszkę”, mówi pielęgniarka, która usłyszała te skargi.
„Jeszcze ci operację zrobią, bo na ubezpieczalnię to wiadomo”, straszy chorą mąż.
„Pewnie, jakbym zapłaciła, toby było inaczej”.
13.07
Przyjechał Jens. A ja jutro rano płynę parowcem do Mwanzy. Wieczorem mam stamtąd pociąg do Dodomy. Zdam sprawozdanie w dyrekcji, a dziewiętnastego odpływam z Dar es-Salaam do Gdańska. Jens się śmieje, że po dwóch latach w dżungli zgubię się nawet w takim mieście jak Dodoma.
14 lipca, środa
Na oddziale dziecięcym jest pielęgniarka, która karmi dzieci w ten sposób, że zatyka im palcami nos, a potem do otwartej buzi wkłada pełne łyżki. Jestem tchórzem – nie umiem zwrócić uwagi osobie starszej ode mnie i do tego mojej przełożonej. Mogę zrobić jedno: sadzam te trzy niejadki przy stole, opowiadam im bajkę i karmię na przemian z trzech talerzy, gdy zasłuchane zapominają o całym świecie. Trwa to dłużej, jednak żadne później nie wymiotuje.
16 lipca, piątek
Rodzice odbierali dziś ze szpitala małą Władzię. Kupiłam jej na pożegnanie książeczkę o Koziołku Matołku. Ubrałam ją i zaprowadziłam do holu. Usłyszałam, jak ojciec Władzi, oglądając receptę, mówi do jej matki: „To lekarstwo z dziesięć złotych kosztuje. Jak Bóg zechce, to Władzia wyżyje i bez lekarstw, a jak nie, to i tak umrze, a pieniędzy nikt nam nie zwróci”.
17 lipca, sobota
Komu powinien pomagać lekarz? Potrzebującym czy tym, którzy mogą zapłacić?
18.07, DAR ES-SALAAM, DAWNA STOLICA NASZEJ DAWNEJ AFRYKI WSCHODNIEJ
Mój bagaż już na statku. Chodzę po mieście i robię ostatnie zakupy. Świetne sklepy jubilerskie. Znalazłem dla mamy piękne rubiny z kopalni w Longido, a dla narzeczonej Antona – naszyjnik z 50 kremowych pereł (dziewiątek) przedzielonych małymi perełkami, z zapięciem z szafirem. Poproszę mamę, by w moim imieniu wręczyła prezent pannie młodej. Kupiłem też kolczyki z rubinami dla Almaz.
Długo oglądałem pierścionki z diamentami. W końcu zrezygnowałem z kupna. Nie chcę zapeszyć.
23.07
Budzę się o szóstej rano, jak co dzień przez ostatnie dwa lata, i mija długa chwila, zanim się zorientuję, gdzie jestem. Dopiero teraz, gdy mam wolne całe dnie, uświadomiłem sobie, jak mało ostatnio czytałem. Nadrabiam zaległości – na statku jest świetna biblioteka.
27.07
Na basenie mnóstwo zgrabnych młodych kobiet. Przyjemnie jest popatrzeć na ładne damskie nogi.
Tryb życia na statku dość monotonny. Okazuje się, że wystawne kolacje i bale szybko się nudzą. Dwa lata nie tańczyłem. Teraz to nadrabiam.
29.07
W nocy coś mnie obudziło. Wyciągnąłem rękę, by dotknąć Almaz. Tęsknota za miękkim, uległym ciałem.
Różany, 31 lipca, sobota
Pan Podoski przyjechał z babcią pod szpital. Czekali prawie pół godziny, bo trudno mi było rozstać się z dziećmi. Całą drogę do Różan opowiadał babci o paryskiej wystawie światowej, o obrazach Pabla Picassa i van Gogha. Oboje udawali, że nie widzą, jak mi się oczy pocą.
Hanka czekała z obiadem, potem babcia zarządziła poobiednią drzemkę. W ubraniu położyłam się na łóżku i natychmiast zasnęłam. Spałam trzy godziny jak kamień. Obudziłam się wypoczęta i spokojna. Postanowiłam, że nie będę myśleć o szpitalu ani o wyjeździe do Schönwalde, tylko będę się cieszyć każdą minutą w Różanach.
Pani Leonia na mój widok pobiegła do spiżarni po babeczkę z poziomkami. Wypiłam herbatę i poszłam do stajni. Ganges już czekał, osiodłany. Dotykał mojego policzka jedwabistymi chrapami i rżał cicho. Zawsze mam dla niego cukier, ale jestem pewna, że gdybym przyszła z pustymi rękami, tak samo cieszyłby się na mój widok.
Pojechałam w stronę, z której dobiegał turkot lokomobili. Piotr był jeszcze przy żniwach. Szybkim krokiem podszedł do Gangesa, chwycił mnie w pasie, zdjął z siodła i zakręcił w kółko. Objęłam go rękami za szyję, zamknęłam oczy i starałam się zapamiętać tę chwilę na zawsze.
3.08
Spełniło się moje marzenie i przepłynąłem Kanałem Kilońskim. Gdy widzę, jak ludzka myśl i pomysłowość triumfują nad naturą, ogarnia mnie duma, że jestem inżynierem.
Prostki, granica polsko-niemiecka, 3 sierpnia, wtorek, 3 po południu
Połączenia kolejowe Krakowa z Prusami Wschodnimi są złe. Można jechać tylko dwiema trasami: z Warszawy na Kwidzyn i Elbląg albo na Białystok i Prostki. Nie ma tu luxtorpedy, jak z Krakowa do Zakopanego. Za radą babci wybrałam pociąg ekspresowy do Białegostoku, z przesiadką w Warszawie. W sumie, z przesiadką i postojem na granicy, podróż z Krakowa do Sensburga, a raczej Ządźborka, trwa aż dziesięć godzin.
Stoimy w upale na granicy. W pociągu pustki. Korytarzem przeszedł Żyd, otwierał drzwi przedziałów i proponował wymianę pieniędzy. Babcia zaopatrzyła mnie w marki, więc nie skorzystałam. Napiłam się za to lemoniady, którą sprzedawała młoda kobieta. Wreszcie na korytarzu pojawili się celnicy: polscy – uśmiechnięci, bardzo uprzejmi, niemieccy – sztywni. Teraz nic się nie dzieje, ale musimy odstać swoje, zgodnie z rozkładem jazdy. Na szybie niemrawo brzęczy mucha, łaciaty pies śpi w cieniu na peronie. Pustki, nuda.
Schönwalde, 10 wieczorem
Wszystko jest takie jak w opowieściach Renate: duży dom, przypominający raczej elegancką kamienicę niż dwór, buki i równo przystrzyżone żywopłoty z ligustru, kamienny taras, wysokie pokoje z pięknym widokiem na jezioro.
Na peronie w Sensburgu czekały na mnie Renate i Emily Wallace Stewart, która spędza całe wakacje w Schönwalde. Opalone, modnie ostrzyżone, w letnich sukienkach. Zanim szofer załadował moją walizkę i torbę podróżną do zielonego opla, streściły mi program na sierpień: konie, kajaki, pikniki. Siedziałyśmy we trzy na kanapie w aucie, a one paplały bez przerwy. Poczułam się jak w szkole.
Pani von Ebert jest urocza. Kiedyś musiała być niezwykle piękna. Ma ciemne włosy z siwymi nitkami i ogromne oczy, brązowe w złote cętki. Nigdy wcześniej nie widziałam takich oczu. Pan von Ebert ma wojskowe ruchy i trzyma się niezwykle prosto. Na wojnie światowej stracił lewą dłoń – spod mankietu letniej marynarki wystaje mu proteza w brązowej skórzanej rękawiczce. W domu jest jeszcze najstarszy brat Renate, Anton. Ma już z trzydzieści lat i lekko łysieje. W Boże Narodzenie żeni się z dziewczyną, którą poznał podczas studiów w Berlinie.
Gdy patrzyłam na Renate i Emily, nagle pożałowałam, że nie wróciłam do Penzance. One są już po maturze, Emily we wrześniu wyrusza z mamą w Grand Tour, a Renate jest zakochana, naturalnie z wzajemnością, w chłopcu z sąsiedniego majątku. Są takie dorosłe i nowoczesne: w modnych sukniach, z krótkimi włosami, swobodne, eleganckie. Ja – w płóciennym podróżnym kostiumiku z marynarskim kołnierzem i z tymi nieszczęsnymi warkoczami – wyglądałam przy nich jak pensjonarka.
4 sierpnia, środa
W stajni stoi osiem koni pod wierzch. Pan von Ebert kazał stajennemu siodłać dla mnie tego, którego zechcę. Jeden jest trochę podobny do Gangesa, tylko ma jaśniejszą sierść i piętno w kształcie rogów łosia. Stajenny wyjaśnił mi, że tak się znaczy trakeny. Jestem przeciwniczką piętnowania koni.
5.08
Dopływamy do Gdańska! Jestem prawie w domu.
7 sierpnia, sobota
Z Gdańska, a właściwie z Afryki, przyjechał drugi brat Renate, Joachim. Ma dwadzieścia cztery lata, ostrzyżone na jeża brązoworude włosy i piegi widoczne nawet przez afrykańską opaleniznę. Tylko oczy ma ładne – odziedziczył je po swojej mamie.
7.08
Z. Z jak zdumienie. Z jak zachwyt.