Lubię książki historyczne, wszystkie, od dzienników, pamiętników i wspomnień do powieści inspirowanych wydarzeniami z przeszłości. Gdy zamarzyło mi się napisanie szeroko zakrojonego cyklu historycznego, pomyślałam o okresie, który w szkole najmniej lubiłam: o czasach od końca XVIII wieku do drugiej wojny światowej.
Historia starożytna była fascynująca (chciałam nawet pójść na archeologię śródziemnomorską), czasy piastowskie tajemnicze (w podstawówce zaczytywałam się Bunschem), losy Jadwigi i Jagiełły pobudzały wyobraźnię (zaczęło się do „Jadwigi i Jagienki” Czesławy Niemyskiej-Rączaszkowej: do dziś pamiętam pierwszą scenę, gdy Jadwiga patrzy z węgierskiego zamku w Niedzicy na polski Czorsztyn – może dlatego, że kilka razy spędzałam wakacje w Niedzicy i wyglądając z okien zamku, przenosiłam się duchem do czasów, gdy Dunajec był rzeką graniczną, a zamek w Czorsztynie stał potężny na wysokiej skale).
Królowa Bona, Zygmunt August i Barbara Radziwiłłówna, brzydka królewna Anna Jagiellonka i Henryk Walezy, Jan Sobieski i Marysieńka – co za pole dla wyobraźni! Trylogia (nie mogłam się oderwać!), historia hrabiny Cosel w porywającej interpretacji Kraszewskiego, a potem nagle mdłe obiady czwartkowe i bezbrzeżnie dla mnie wtedy nudny król Stanisław August Poniatowski. Rewolucja francuska, zabory, powstania, Wielka Wojna, budowanie państwa w wirze walk politycznych – nudy! nudy! nudy! Chodziłam do szkoły w czasach PRL i dziś myślę, że może celowo tak mętnie i nieciekawie przedstawiano ten okres, by zniechęcić do własnych poszukiwań. No bo co by to było, gdyby w podręczniku do historii napisano, ile Lenin się nauczył, studiując historię rewolucji francuskiej: komisarze polityczni, terror, zabicie panującego władcy i całej jego rodziny – nie wymyślił tego sam, inni zrobili to przed nim.
Im więcej czytałam o rewolucji francuskiej, powstaniu listopadowym i styczniowym, pierwszej wojnie światowej czy wojnie domowej w Hiszpanii, tym ciekawsze i bliższe stawały się te wydarzenia. Emocje są bardzo ważne w nauce historii. A jeszcze ważniejsze w powieści.
Akcja cyklu „Panie na Koborowie” zaczyna się jesienią 1792 roku, w czasie rewolucji francuskiej. Pierwszy tom, „Miłość w cieniu wielkiej wojny”, kończy się w marcu 1810. „Wenecjanka” obejmuje lata 1832–1833. Filia wydała oba tomy także jako pakiet i może niektórzy czytelnicy pomyśleli, że to już koniec. Otóż nie. Mamy przed sobą jeszcze sto lat i sześć tomów, tak przynajmniej to sobie zaplanowałam.
Potomkinie Jegle i Gabrieli będą sanitariuszkami na wojnie, pielęgniarkami, lekarkami. Będą kochały i zdradzały. Niektóre za ukochanym mężczyzną pojadą na koniec świata. Po ponad stu latach historia miłości Jegle i Gastona czy znalezienia Gabrieli w hiszpańskich górach wyda im się bajką. Los jednak sprawi, że jedna z nich wróci do Hiszpanii i znajdzie tam coś, co ją przekona, że Jegle i Gabriela istniały naprawdę, a rodzinne opowieści o nich nie były zmyśleniem.
Kiedy ciąg dalszy
Pani Wando, ciąg dalszy będzie. Tak jak pisałam na stronie, chciałabym doprowadzić tę historię do lat 30. XX wieku. Przychodzą czasem do mnie bohaterki i dalszy ciąg ich historii rysuje mi się coraz wyraźniej. Pisanie jednak jest czynnością trudno wymierną. Musi nadejść taki moment, gdy poczuję, że mam pisać dalej. Teraz spisania domaga się inna historia, ale gdy ją skończę, wrócę do „Pań na Koborowie”. Pozdrawiam Panią serdecznie