Językoznawcy obliczyli, że w naszym systemie słownikowym jest około czterech procent pożyczek z angielskiego. Skąd więc wrażenie, że nas zalewają? Ano stąd, że są często używane – wiele nie ma polskich odpowiedników, a jeśli nawet niektóre mają, to się ich nie używa, bo anglicyzmy są modne i wielu wydają się lepsze, bardziej światowe i eleganckie. Czy ktoś słyszał polityka mówiącego, że rząd coś wprowadza? Nie, rząd implementuje. Czy ktoś jeszcze ma pomysły? Nie, tylko idee. Czy ludzie coś tworzą? Teraz wszyscy kreują.
Jeśli wpisze się w wyszukiwarce „molestować”, prawie wszystkie odnośniki prowadzą do napastowania seksualnego (ang. molest), na szczęście słowniki na pierwszym miejscu notują tradycyjne znaczenie „naprzykrzać się komuś, natrętnie o coś prosić”. Jak inaczej uczniowie zrozumieliby lektury szkolne, w których czytają: „Biedny ojciec, molestowany przeze mnie, często nie umiał wyjaśnić mi sensu wielu dręczących mnie zagadek” albo „Jestem w rozpaczy, że mi nie chcesz uczynić tego, o co cię molestuję”, albo „Wypijemy? – molestował sierżant. – Panie podchorąży, gdzie pan patrzy, tu kielich”, albo „Ale ona, przypomniawszy sobie nagle, że koszyk jest pusty, przystanęła i poczęła mnie molestować, żebyśmy wrócili do dziadkowego sadu i natargali jabłek”.
Nie burzę się przeciwko myszy komputerowej – ta angielska metafora przyszła razem z nieznanym wcześniej urządzeniem. Oczywiście można by to urządzenie nazwać inaczej, ale po co – mysz jest sympatyczna i nawet jeśli dziś nie zawsze ma kabelek-ogonek, nic nie szkodzi. Nie przeszkadza mi, że w słowniku pojawiają się nowe znaczenia przy słowach wirus, okno, ciasteczko, chmura czy tapeta. Przeszkadza mi za to, gdy bezmyślnie przypisujemy polskim słowom angielski sens tylko dlatego, że brzmią podobnie, albo gdy zamiast polskich słów używamy przetłumaczonych dosłownie angielskich fraz.
„Premier Wielkiej Brytanii Boris Johnson przedstawił w niedzielę »mapę drogową« otwierania brytyjskiej gospodarki i życia społecznego”. Mapę drogową dotyczącą gospodarki? Ludzie! Autor czuł, że to bzdura, i ujął mapę w cudzysłów, jakby chciał powiedzieć: „Nie bierz tego dosłownie, wszyscy tak mówią, ale nie wiem, co to dokładnie znaczy” (branie w cudzysłów wyrazów użytych przenośnie jest prawdziwą plagą). Road map to „zbiór wytycznych, plan działania”, premier przedstawił więc plan, a nie mapę drogową otwierania brytyjskiej gospodarki.
„Prezydent rapuje o dzielnych ratownikach. Minister Szumowski jest już nominowany do tego wyzwania”. Nominacja to w języku polskim „oficjalne powołanie na wysokie stanowisko” (Kowalski został nominowany na stanowisko dyrektora), także „dokument stwierdzający to powołanie”, „zgłoszenie czyjejś kandydatury do nagrody lub do pełnienia jakiejś funkcji” oraz w językoznawstwie „nadawanie nazw przedmiotom, czynnościom, zjawiskom itp.”. Wyzwanie zaś to „trudne zadanie, nowa sytuacja itp. wymagające od kogoś wysiłku, poświęcenia, będące sprawdzianem czyjejś wiedzy, odporności itp.” („trudne wyzwanie” jest więc pleonazmem, czyli masłem maślanym). „Nominowany do wyzwania”? Powołany oficjalnie do wykonania trudnego zadania? Nie, skąd, to bezmyślnie przeniesione znaczenie angielskiego nominated – „wyznaczony przez innych do czegoś”.
„Wojewoda rekomenduje, aby dyrektorzy szkół wstrzymali organizację wycieczek szkolnych”. Zalecałabym wojewodzie, by zajrzał do słownika, a dziennikarzowi, by nie cytował błędnej formy w tytule artykułu. Rekomendować to „wystawiać komuś pochlebne świadectwo, zachwalać, polecać komuś coś lub kogoś”.
„Pijany kierowca zatrzymany. Pomógł anonimowy sygnalista”. Donosiciel nie brzmi dobrze, mamy jednak informatora. Skąd więc ten bezsensowny sygnalista? Z angielskiego oczywiście.
„Lutostański zapewnia w tym piśmie konsulów odpowiedzialnych za przeprowadzenie wyborów, że w centrali MSZ »ciągle trwają prace nad niezwłoczną implementacją« ustawy o wyłącznie korespondencyjnym wyborze prezydenta RP”. Implementacja, brrr… Nie jestem informatykiem i nie muszę używać tego słowa (implementacja to wersja programu, języka programowania lub systemu operacyjnego przystosowana do pracy na określonym typie komputera albo proces takiego przystosowywania programu, języka czy systemu). Angielskie słowo implementation ma wiele znaczeń: realizacja, wykonanie, uprawomocnienie, absorbowanie, przystosowanie, zastosowanie, wdrożenie, wprowadzenie w życie. Do wyboru, do koloru. Anglicyzm całkowicie zbędny.
„Od soboty będą funkcjonowały cztery linie medyczne dedykowane pracownikom szpitali”. „Ten krem jest dedykowany suchej skórze”. Słyszałam nawet: „Ulica dedykowana Reymontowi”. Naprawdę?! Dedykować to „poświęcić komuś utwór literacki, muzyczny lub dzieło sztuki, umieszczając w nim lub na nim dedykację”. Mogłam zadedykować książkę córce, ale nigdy bym jej nie dedykowała ruskich pierogów, choć bardzo je lubi.
„– I w ten sposób kawałek ustawy pozostaje ciągle nieuchylony. – Kawałek o obowiązku weryfikacji tożsamości i potwierdzenia podpisem? – Dokładnie!” Nie lubię skalkowanego angielskiego exactly – natrętnego i pretensjonalnego, do tego zupełnie niepotrzebnego, mamy przecież: właśnie, oczywiście, owszem, tak jest, zgadza się.
„Autorzy badań realizowanych przez Grupę IQS zwracają uwagę, że opisując udane przyszłe życie, młodzi ludzie mówią o modelu rodziny nuklearnej z klasy średniej”. Z czym kojarzy się „nuklearny”? Mnie z wojną, bombą i katastrofą nuklearną, z Czarnobylem. Z samymi okropnościami. Nie rozumiem, czemu skalkowano nuclear family (łac. nucleus to jądro, np. orzecha, mały, podstawowy), zamiast używać starego określenia „rodzina dwupokoleniowa”. Skoro każe się nam teraz pisać „ditlenek węgla” zamiast „dwutlenek węgla”, to może – strach pomyśleć! – dojdziemy do „szkoły nuklearnej” (dawniej podstawowej).
„Może się okazać, że wrażliwe dane zostały przekazane osobom nieuprawnionym”. Gdy pierwszy raz usłyszałam o „wrażliwych danych”, nie miałam pojęcia, o co chodzi. Dane, które silnie coś odczuwają? Na coś są nieobojętne? Mało odporne? Zajrzałam do słownika i dowiedziałam się, że sensitive data to materiały i informacje poufne, dane o szczególnym znaczeniu (np. gospodarczym). No i to rozumiem.
„W czym mogę pani pomóc?” „Miłego dnia!” Moja znajoma, gdy słyszy w słuchawce: „W czym mogę pomóc?”, mówi: „O, dodzwoniłam się na pogotowie? To przepraszam”. Uprzejme „Czym mogę pani służyć?” pewnie nie wróci, tak jak – mam nadzieję – nie wrócą ekspedientki udzielne księżne w pustych sklepach. W 1989 roku świeżo upieczeni menedżerowie dostawali z zagranicznych centrali instrukcje, jak personel ma się zwracać do klientów, a ponieważ znali tylko opryskliwych sprzedawców, zachłysnęli się angielskim Can I help you? i uznali kalkę „W czym mogę pomóc?” za szczyt grzeczności. Nie lubię tego zwrotu, drażni mnie jego obcość (przyzwyczaiłam się do innej kalki, „Miłego dnia!”, do tej nie mogę przywyknąć), zgadzam się jednak z prof. Bańką, który w PWN-owskiej poradni językowej napisał: „lepiej być miłym i grzecznym po angielsku niż niegrzecznym w najczystszej polszczyźnie”.
Zadanie domowe
Wszyscy znamy „Prząśniczkę” skomponowaną przez Stanisława Moniuszkę do słów Jana Czeczota, ale co właściwie znaczy ten tytuł? A słowo „wicina”?
U prząśniczki siedzą jak anioł dzieweczki,
przędą sobie, przędą jedwabne niteczki.
Kręć się, kręć, wrzeciono,
wić się tobie, wić!
Ta pamięta lepiej,
czyja dłuższa nić.
Poszedł do Królewca młodzieniec z wiciną,
łzami się zalewał, żegnając z dziewczyną.
Kręć się, kręć, wrzeciono,
wić się tobie, wić!
Ta pamięta lepiej,
czyja dłuższa nić.
Gładko idzie przędza, wesoło dziewczynie,
Pamiętała trzy dni o wiernym chłopczynie.
Kręć się, kręć, wrzeciono,
wić się tobie, wić!
Ta pamięta lepiej,
czyja dłuższa nić.
Inny się młodzieniec podsuwa z ubocza
I innemu rada dziewczyna ochocza.
Kręć się, kręć, wrzeciono,
Prysła wątła nić;
Wstydem dziewczę płonie,
Wstydź się, dziewczę, wstydź!
PS Dla wszystkich, którzy lubią zastanawiać się nad językiem i odrobili poprzednie zadanie domowe, humoreska Juliana Tuwima „Ślusarz”
W łazience coś się zatkało, rura chrapała przeraźliwie, aż do przeciągłego wycia, woda kapała ciurkiem. Po wypróbowaniu kilku domowych środków zaradczych (dłubanie w rurze szczoteczką do zębów, dmuchanie w otwór, ustna perswazja etc.) sprowadziłem ślusarza.
Ślusarz był chudy, wysoki, z siwą szczeciną na twarzy, w okularach na ostrym nosie. Patrzył spode łba wielkimi niebieskimi oczyma, jakimś załzawionym wzrokiem. Wszedł do łazienki, pokręcił krany na wszystkie strony, stuknął młotkiem w rurę i powiedział:
– Ferszlus trzeba roztrajbować.
Szybka ta diagnoza zaimponowała mi wprawdzie, nie mrugnąłem jednak i zapytałem:
– A dlaczego?
Ślusarz był zaskoczony moją ciekawością, ale po pierwszym odruchu zdziwienia, które wyraziło się w spojrzeniu sponad okularów, chrząknął i rzekł:
– Bo droselklapa tandetnie zblindowana i ryksztosuje.
– Aha – powiedziałem – rozumiem! Więc gdyby droselklapa była w swoim czasie solidnie zablindowana, nie ryksztosowałaby teraz i roztrajbowanie ferszlusu byłoby zbyteczne?
– Ano chyba. A teraz pufer trzeba lochować, czyli dać mu szprajc, żeby tender udychtować.
Trzy razy stuknąłem młotkiem w kran, pokiwałem głową i stwierdziłem:
– Nawet słychać.
Ślusarz spojrzał dość zdumiony:
– Co słychać?
– Słychać, że tender nie udychtowany. Ale przekonany jestem, że gdy pan mu da odpowiedni szprajc przez lochowanie pufra, to droselklapa zostanie zablindowana, nie będzie już więcej ryksztosować i co za tym idzie, ferszlus będzie roztrajbowany.
I zmierzyłem ślusarza zimnym, bezczelnym spojrzeniem. Moja fachowa wymowa oraz nonszalancja, z jaką sypałem zasłyszanymi po raz pierwszy w życiu terminami, zbiła z tropu ascetycznego ślusarza. Poczuł, że musi mi czymś zaimponować.
– Ale teraz nie zrobię, bo holajzy nie zabrałem. A kosztować będzie reperacja – wyczekał chwilę, by zmiażdżyć mnie efektem ceny – kosztować będzie… 7 złotych 85 groszy.
– To niedużo – odrzekłem spokojnie. – Myślałem, że co najmniej dwa razy tyle. Co się zaś tyczy holajzy, to doprawdy nie widzę potrzeby, aby pan miał fatygować się po nią do domu. Spróbujemy bez holajzy.
Ślusarz był blady i nienawidził mnie. Uśmiechnął się drwiąco i powiedział:
– Bez holajzy? Jak ja mam bez holajzy lochbajtel kryptować? Żeby trychter był na szoner robiony, to tak. Ale on jest krajcowany i we flanszy culajtungu nie ma, to na sam abszperwentyl nie zrobię.
– No wie pan! – zawołałem, rozkładając ręce. – Czegoś podobnego nie spodziewałem się po panu! Więc ten trychter według pana nie jest zrobiony na szoner? Ha, ha, ha! Pusty śmiech mnie bierze! Gdzież on, na litość Boga, jest krajcowany?
– Jak to gdzie? – warknął ślusarz. – Przecież ma kajlę na uberlaufie!
Zarumieniłem się po uszy i szepnąłem wstydliwie:
– Rzeczywiście. Nie zauważyłem, że na uberlaufie jest kajla. W takim razie zwracam honor: bez holajzy ani rusz.
I poszedł po holajzę. Albowiem z powodu kajli na uberlaufie trychter rzeczywiście robiony był na szoner, nie zakrajcowany, i bez holajzy w żaden sposób nie udałoby się zakryptować lochbajtla w celu udychtowania pufra i dania mu szprajcy przez lochowanie tendra, aby roztrajbować ferszlus, który źle działa, bo droselklapę tandetnie zablindowano i teraz ryksztosuje.