Wszystkim moim Czytelnikom oraz odwiedzającym tę stronę życzę zrealizowania noworocznych postanowień, uśmiechów losu, uznania w domu i w pracy, zdrowia i miłości.
Do życzeń dołączam skromny prezent (przymiotnik „skromny” to nieodłączny składnik krakowskiej frazy, bez względu na wartość prezentu) – fragment trzeciego tomu opowieści o mieszkańcach Różan, który ukaże się już za dwa miesiące. Nie mogę się doczekać.
Wybrałam fragment ze stycznia i lutego 1940 roku. Niezbyt radosny, jednak koniec starego roku i początek nowego skłania do egzystencjalnych refleksji.
*
2 stycznia 1940, wtorek
„Wojna i przemoc nie leżą w naturze człowieka”. Babcia powiedziała to z takim przekonaniem, że przez chwilę jej wierzyłam.
3 stycznia, środa
Śniło mi się, że jadę pociągiem z Dover do Londynu. Roznoszono herbatę. Podniosłam filiżankę do ust. Poczułam ten jedyny na świecie smak angielskiej herbaty z mlekiem
i wtedy się obudziłam.
4 stycznia, czwartek
Wróciła Marcysia. Opowiada o tym, co się dzieje na wsi i co słyszała w pociągu. Niemieccy komisarze wiejscy zmuszają ludzi do pracy w przejętych majątkach, a za uchylanie się od niej grozi nawet śmierć. Patrole na drogach i w pociągach pilnują, czy ktoś nie przewozi tłuszczów albo mięsa, którymi handel jest zakazany.
Podobno Sowieci, zanim przekazali Wilno Litwinom, doszczętnie je ograbili. Zabierali wszystko, co się dało: wywozili meble, naczynia, wanny, nawet drzwi i okna z futrynami.
Listy teraz idą długo, z powodu cenzury. Może list od Maryni jest gdzieś w drodze. Odkąd we wrześniu wyjechali na wschód, nie miałam od niej żadnej wiadomości.
6 stycznia, Trzech Króli
Prawie trzydzieści stopni mrozu.
11 stycznia, czwartek
Niemcy burzą pomnik Kościuszki na Wawelu. Babcia akurat przechodziła tamtędy ze Stasiem. Na widok ludzi piłujących nogi brązowego konia, rozpłakał się. „Babciu, przecież konika to boli”.
13 stycznia, sobota
Widziałam dziś kilkunastoletnich chłopców żydowskich, którzy ładowali śnieg na furmanki. Nakaz pracy dla dzieci w wieku dwunastu lat! Co za barbarzyństwo! Jakie to szczęście, że Staś jest jeszcze taki mały! Teraz Polacy mają pracować od czternastego roku życia.
15 stycznia, poniedziałek
Od dziś nie wolno w sklepach sprzedawać białego pieczywa ani mleka. Ceny w pasku od razu poszły w górę.
16 stycznia, wtorek
Podobno człowiek, który umarł na ulicy, został odarty z ubrania. Kobieta w tramwaju powiedziała: „Może lepiej, że te ubrania posłużą żywemu”. Nie, nie lepiej.
23 stycznia, wtorek
Przechodziłam koło dawnego sklepu kolonialnego pana Bacha i okropnie zachciało mi się winogron.
25 stycznia, czwartek
Wielkie afisze wzywające do wyjazdu na prace rolne do Rzeszy, z hasłem: „Praca służy zdrowiu i piękności”. Pod jednym ktoś dopisał kredą: „Chcesz umierać na suchoty, jedź do Niemiec na roboty”.
Adria i mój ulubiony Atlantic stały się nur für Deutsche.
28 stycznia, niedziela
Nigdy jeszcze nie było w Krakowie tyle śniegu. Cały czas siarczysty mróz.
Wczoraj kupiłam dwa kilo słoniny w pasku, od chłopa, za 30 złotych. Gdyby nie to, że nie bacząc na grożącą karę, sprzedają zakazane towary, źle by z nami było. Na kartki dostajemy po pół kilo czarnego chleba na miesiąc. W listopadzie i w grudniu Marcysi udało się kupić cukier na kartki, w styczniu już nie.
29 stycznia, poniedziałek
Do tej pory ciąża była słowem. Dziś poczułam ruchy dziecka. Dziwne wrażenie, tak jakby strumień pęcherzyków powietrza przepłynął mi przez brzuch. W pierwszym momencie myślałam, że to zapowiedź niestrawności, dopiero po chwili się zorientowałam, co to naprawdę jest. Błogosławię wiedzę, którą wyniosłam ze szkoły pielęgniarek.
30 stycznia, wtorek
Gdy nago stoję bokiem przed lustrem, wyraźnie widzę, że brzuch zaczyna mi wystawać. Na razie jest niewielki i łatwo go ukryć, tym bardziej że w te mrozy w niedogrzanych klasach wszystkie nosimy po dwa swetry i otulamy się szalami.
Czy jestem wyrodną matką? Czy może euforia, jaką odczuwają kobiety będące przy nadziei, nie jest tak powszechna, jak się uważa?
31 stycznia, środa
Wiadomo już, że aresztowani profesorowie Uniwersytetu są w obozie koncentracyjnym.
1 lutego, czwartek
Wyjęłam z szafy szal, który dostałam od Joachima. Przypomniał mi się Egipt. Czy to zdarzyło się naprawdę? Może mi się tylko śniło?
2 lutego, piątek
Obeszłam pół miasta, żeby kupić mydło. W końcu kupiłam na tandecie. Tęsknota za przedwojennym „mydłem piękności” Siedem Kwiatów.
5 lutego, poniedziałek
Zmniejszono przydział cukru na kartki do 25 deka na miesiąc.
6 lutego, wtorek
Wczoraj na Zabłociu spalił się młyn. Dziś Marcysia kupiła worek nadpalonej pszenicy. Siedziałyśmy we trzy całe popołudnie i przebierałyśmy ziarno jak Kopciuszek.
9 lutego, piątek
Z obozu koncentracyjnego w Sachsenhausen wypuszczono profesorów Uniwersytetu, mających ponad czterdzieści lat. Nie wiadomo, jak się rozeszła wieść o ich powrocie. Ludzie zebrali się na dworcu, żeby ich przywitać. Babcia też tam była. Opowiadała, że ludzie całowali ich po rękach, a dorożkarze wieźli za darmo do domów. Mówiła też, że niektórzy przypominali szkielety obciągnięte żółtą jak wosk skórą, mieli odmrożenia, blizny, wrzody.
18 lutego, niedziela
Nikt nie pamięta takiej zimy w Krakowie. Masa śniegu i minus dwadzieścia stopni.
20 lutego, wtorek
Babcia była na pogrzebie profesora J.N., niedawno wypuszczonego z obozu
w Sachsenhausen. Kilka dni temu umarł także profesor S.K.
25 lutego, niedziela
Po raz pierwszy od wielu dni świeci słońce, choć nadal jest piętnaście stopni mrozu.
26 lutego, poniedziałek
Babcia któryś raz czyta Der Zauberberg. Odkłada książkę, przymyka oczy i powtarza półgłosem „Ich bin aber noch nicht da”. Patrzy na mnie, uśmiecha się lekko i mówi: „Jakie to prawdziwe. Gdy nasz pociąg się zatrzyma i do przedziału zajrzy śmierć, kiwając na nas palcem, tak samo jak Hans Castorp będziemy powtarzać: »Przecież jeszcze nie dojechałem, to nie moja stacja«”.
Nie mogę się przekonać do tej książki. Zaczynam ją i odkładam. Babcia mówi, że to arcydzieło. Na pewno. Jednak ta sanatoryjna atmosfera, te niekończące się opisy mycia rąk, mierzenia temperatury i jedzenia obiadu… Jakie to nudne! I jakie przygnębiające. Chory czas rozciągnięty jak guma. Może nawet – nieistnienie czasu. Nic się nie wydarzy, nic się nie zmieni – najwyżej ktoś umrze.
Kartkując wczoraj wieczorem drugi tom, natrafiłam na imię „Joachim” i nagle zainteresowana, przeczytałam rozdział o ostatnich tygodniach życia i o śmierci Joachima Ziemssena, pruskiego oficera i kuzyna Hansa Castorpa. Potem szybko pomodliłam się za innego Joachima.
27 lutego, wtorek
Na co to udawanie? Jestem na czarodziejskiej górze, tak jak Hans Castorp. Żadnych planów, żadnego wybiegania w przyszłość dalej niż do obiadu, sztuczne życie skazańców, cienka, powierzchowna radość maskująca otchłań rozpaczy.
„Ponieważ jest wojna, należy się przygotować zawsze na rzeczy najgorsze”.
Gdy odkładałam na miejsce Czarodziejską górę, zobaczyłam tomik Staffa, którego wiersze lubiła Mama. Otworzyłam na chybił trafił.
„Już? Tak prędko? Co to było?
Coś strwonione? Pierzchło skrycie?
Czy się młodość swą przeżyło?
Ach, więc to już było życie?”
To sformułowanie: kupować, np. słoninę „w pasku” kojarzy mi się z podłużnym kawałkiem słoniny. Ja zetknęłam się z tym powiedzeniem w wersji: kupować „na pasku”, tzn. po „paskarskich” cenach, przepłacać.
Z niecierpliwością czekam na kolejną książkę, mam wrażenie, że styl Pani prozy trochę się „napuszył” 😉 Tak czy inaczej, jestem bardzo ciekawa kolejnej powieści i życzę Pani sukcesu. Pozdrawiam serdecznie.