(autorką plakatu jest moja córka Kasia)
Jest na świecie jedno kino,
co nie sposób go ominąć,
przejść spokojnie obok niego:
Lea, dawniej Dzierżyńskiego –
Mikro – tam, bez żadnych kpin,
mieści się najlepsze z kin!
Refren:
Oj, byłoby przykro,
gdyby nie istniało Mikro!
Przykro, przykro,
oj, jak przykro byłoby nam!
Mikro, małe wymiarami
(mówiąc serio, między nami),
makro jest repertuarem,
ubarwiając życie szare.
Gdyby was zapytał kto,
Mikro, Mikro to jest to!
(fragment hymnu kina Mikro, napisanego na 10. rocznicę jego istnienia przez Maurycego Polaskiego)
Kina studyjne! Dawna Sztuka, gdzie każdy wyświetlany film był godny uwagi, a raz
w tygodniu, niemal o świcie, budząc się filiżanką kawy z Rio, można było spróbować ukradkiem przemknąć na zamknięty pokaz dla studentów filmoznawstwa i obejrzeć film, który w Polsce nie był wyświetlany z powodów ideologicznych lub finansowych. Do dziś pamiętam euforię, gdy udało mi się dostać na „Dziecko Rosemary”.
Łatwiejszą do pokonania przeszkodą był bileter. W czasach licealnych, kiedy chciałam wejść na film od lat osiemnastu, na groźne: „Dowód osobisty proszę” odpowiadałam szybko: „Program proszę”. Lwia część ceny programu (kosztował 2,50 zł) szła do kieszeni biletera, więc zapominał o sprawdzeniu dowodu. Program był broszurką z omówieniem repertuaru na dany miesiąc i rzadko kto go kupował. Jego charakterystyczną cechą było nagromadzenie (malutkich i bardzo niewyraźnych) rozbieranych zdjęć. Jeśli w filmie przez ułamek sekundy migał nagi biust, można było być pewnym, że znajdzie się to w fotosach. Czasy przed pojawieniem się w Polsce wiadomych pism i filmów były trudne dla miłośników golizny. Na „Klute” z Jane Fondą, gdy zbliżała się scena erotyczna, na salę padał promień światła z otwieranych drzwi. To bileter wchodził na salę.
Dawna Sztuka już nie istnieje – stała się częścią filmowego kombajnu pod nazwą Ars.
Ale mamy Mikro, działające od trzydziestu lat kino studyjne z niezwykłą atmosferą
i świetnym repertuarem.
Imprezy organizowane w Mikro długo się pamięta: kolejne rocznice istnienia, sylwestry, festiwale, przeglądy filmów, happeningi. W Mikro po raz pierwszy obejrzałam film indyjski („Czasem słońce, czasem deszcz”), pierwszy raz spróbowałam potraw inspirowanych filmami (te cycuszki Wenery!), pierwszy raz byłam na całonocnym pokazie (noc thrillerów). To do Mikro podczas projekcji animowanych horrorów Alexandra Sroczyńskiego wdarło się przez okna stado wampirów. To w Mikro raz w miesiącu zjawiał się tajemniczy mężczyzna, wykupywał wszystkie bilety na seans i potem oglądał film z piękną kobietą – sami
w ciemnym kinie…
Wkinowziętych i filmożerców nie trzeba zapraszać do Mikro. Trafią tam z zamkniętymi oczami.