„Miłość jest podróżą” – właśnie się ukazała!

Dziś był bardzo miły dzień – pogoda fantastyczna i poszłam na długi spacer, w ogródku ciągle jeszcze kwitną zimowity, a przede wszystkim dostałam z wydawnictwa Filia dwie paczki – jedną z egzemplarzami autorskimi najnowszej książki, drugą z rogalami świętomarcińskimi. Książka wygląda pięknie, rogale są przepyszne!

Rogalami tutaj nie mogę się podzielić, mogę poczęstować kawałkiem tekstu 🙂

8


Przechodzień spytał Gucia: „Czy pamiętasz,
Chłopcze, jak można trafić stąd na cmentarz?”.
Na to synalek mój, dowcipny łobuz,
Mówiąc: „W ten sposób”, pchnął go pod autobus.
Gucio ma swoje wady, bądźmy szczerzy;
Lecz ponuractwo do nich nie należy.
Harry Graham, Ucieszny smyk
(przeł. Stanisław Barańczak)

– Mela! Ratuj! – Do dyżurki jak bomba wpadł Sebastian.
– Jaga, muszę kończyć. Słyszałaś ten dramatyczny okrzyk… Tak, to Seba. Znowu trzeba go wyciągać z tarapatów. Całuski w rajtuzki. – Rozłączyła się.
– Nie zgadłaś. – Sebastian pokręcił głową. – Chodzi mi raczej o wkładanie, nie wyciąganie.
– Co ty pleciesz?
– Mam na dole sześciolatkę, która za skarby świata nie da sobie zrobić rezonansu. Ale nie mogę jej uśpić…
– Za skarby świata? – przerwała mu Mela. – To może zgodzi się za coś mniejszego?
Otworzyła szufladę biurka i zaczęła w niej grzebać.
– Ona jest na diecie, batony odpadają – ponuro powiedział Sebastian.
– Mam tu coś lepszego i bardziej pasującego do rezonansu, ale nie wiem, czy zadziała na dziewczynkę.
– „Playboya”?
– Ciepło… Ciepło… – Mela wyjęła z szuflady haftowaną plakietkę. – Jest!
Pod złotym napisem „APOLLO 11” i połówką niebieskiej Ziemi w pierwszej kwadrze amerykański orzeł lądował na pokrytej kraterami powierzchni Księżyca.
– Prawdziwa? – cicho spytał Sebastian.
Mela pokiwała głową.
– Skąd masz?
– Dostałam od znajomego, który pracuje w centrum szkolenia astronautów w Houston.
– Wiesz, Mela, nie będę ci już przeszkadzał. Daj mi to, jakoś sobie poradzę.
– O, nie! Za dobrze cię znam. Plakietkę schowasz do kieszeni, a dziewczynce kupisz coś w kiosku, zgadłam?
– Sama mówiłaś, że to jest dla chłopców.
– Bo w naszym patriarchalnym społeczeństwie inne marzenia zaszczepia się chłopcom, a inne dziewczynkom. Trzeba z tym walczyć.
– To kupię jej w kiosku karabin.
– Bardzo śmieszne. – Schowała plakietkę do kieszeni.
– Dziecko się na tym nie pozna. A ja bym oprawił w ramki i pod spodem dał napis, że to dar od ciebie.
– I codziennie stawiał świeże kwiaty, i palił świeczki…
– Skąd wiesz?
– Przestań, Seba. Rzeczy w tej szufladzie są dla dzieci.
– Mogę zerknąć?
– Wykluczone. Idziemy.
W windzie spróbował jeszcze raz:
– Wiesz, co to znaczy „przyjaźń”?
– To imię smerfa?
Sebastian prychnął.
– Mela, no proszę, zamieńmy się. Ja ci dam… nie wiem co, a ty mi tę plakietkę.
– Czemu tak się uparłeś?
– I ty mówisz, że mnie znasz?! A kto jest największym na świecie fanem Star Treka?
– Gdyby to była plakietka doktora McCoya z Enterprise’a, dałabym ci ją bez wahania, ale to z Apollo.
– Jesteś niemożliwa. Co by cię przekonało do jakiejś zamiany?
– Nie wiem. Może lobotomia?
Sebastian zamilkł.
Gdy dochodzili do laboratoriów, podjął ostatnią próbę przekupstwa:
– Dwie barbie?
Mela pokręciła głową.
– Pięć? Dziesięć?
– Jeszcze słowo i zgłoszę do dyrekcji próbę korupcji.
– Nie lubię cię.
– Wiem.
Ciemnowłosa pacjentka w niebieskiej piżamce szlochała na kolanach pielęgniarki, która jej tłumaczyła:
– Nie bój się, przecież nie zrobimy ci krzywdy. Minutka i będzie po wszystkim.
„Nie ma to jak okłamywać dzieci – pomyślała Mela z irytacją. – Trudno się dziwić, że potem nie wierzą nikomu w białym fartuchu”.
– Jest tu jej matka? – spytała.
– Na korytarzu – odrzekła pielęgniarka.
Młoda radiolog, której Mela nie znała, nachyliła się do jej ucha.
– Obie płakały, nie mogłyśmy ich rozdzielić – powiedziała szeptem.
– Rozumiem. Pracuję na chirurgii dziecięcej. Melania Barska. Mam doświadczenie w postępowaniu z dziećmi. Mogę przejąć stery?
– Będę wdzięczna. Jestem Dżesika, Dżesika Malik.
Meli się przypomniało, jak kiedyś Jaga na widok chłopaka w KFC z plakietką „BRAJAN” westchnęła: „Biedak! Do końca życia będzie zasuwał w fast foodzie”. A na pytanie dlaczego, odrzekła: „Żadna porządna firma go nie zatrudni, bo dzieci głupich rodziców zwykle są głupie”.
– Chodźmy do jej matki.
Blondynka w skórzanej kurtce nabijanej ćwiekami i kozakach na niebotycznych obcasach uważnie słuchała wyjaśnień Meli.
– Pani doktor, zrobię wszystko, co pani każe – obiecała, mnąc w ręce chusteczkę. – Nikolka przeszła tyle bolesnych badań…
– Rozumiem.
Na ich widok Nikola zerwała się z kolan pielęgniarki i przypadła do matki.
– Już dobrze, kochanie. Tylko nie płacz. Pani doktor chce ci coś powiedzieć.
– Nikola, wiesz, ile to jest pół godziny? – spytała Mela.
– Stąd dotąd. – Dziewczynka zatoczyła rączką półkole.
– Brawo! Widzisz tę rurę za szybą? Przypomina rakietę, prawda? Poleżysz w tej rakiecie pół godziny, ona zrobi zdjęcia twojego brzuszka i nic nie będzie bolało, bo zdjęcia nie bolą. Idziemy do rakiety?
Nikola pokręciła głową.
– Nie chcesz zobaczyć, jak się czuje astronauta?
– Nie.
Mela spojrzała na Sebastiana, który stał koło drzwi, za plecami dziewczynki i jej matki.
Puścił do niej oko.
– A może znasz kogoś, kto by chciał? – Mela się nie poddawała.
– Janiego.
– Kto to jest Jani?
– Joannes, mój brat.
– Chciałby polecieć w kosmos? Na Księżyc?
– Na Zewnętrzne Rubieże.
– Lubi „Gwiezdne wojny”?
Nikola pokiwała głową.
– A co by powiedział, gdybyś miała prawdziwą amerykańską kosmiczną odznakę z lotu na Księżyc?
– Nie wiem, ale by mi zazdrościł.
– Pewnie chciałby się wymienić – wtrąciła matka.
– A ty byś chciała? Na co?
– Lego z dinozaurami – odrzekła Nikola po chwili namysłu.
Mela spojrzała na matkę dziewczynki.
Ta skinęła głową.
– Jani na pewno się z tobą wymieni – powiedziała.
– Tylko że ja nie mam takiej odznaki – przytomnie zauważyła dziewczynka.
– Już masz. – Mela sięgnęła do kieszeni fartucha i wyjęła plakietkę. – Ale obiecasz, że zrobisz to, o co cię poproszę?
– Tak – poważnym tonem odrzekła Nikola.
– Powiedz bratu, że jest oryginalna. Dostałam ją od kolegi, który pracuje z astronautami w Ameryce.
– W Houston?
– Tak. Znasz tę nazwę? Jesteś bardzo mądra.
– Mieszkaliśmy tam dawno temu.
– Mąż buduje statki, a my jeździmy z nim po świecie – wyjaśniła matka Nikoli.
– Niech się pani przebierze, a ja opowiem Nikoli o tej rakiecie. – Mela pokazała na urządzenie za szybą.
Nigdy nie okłamywała dzieci – to nie miało sensu. Nawet gdyby przysięgała na wszystkie świętości, że zastrzyk z witaminą nie zaboli, to prawda i tak wyjdzie na jaw.
Powiedziała więc Nikoli, że przez pół godziny nie może się ruszać ani mówić. Maszyna buczy głośniej niż odkurzacz, ale w środku jest ciepło, jasno i wieje lekki wiaterek.
– Mama cały czas będzie siedziała obok i trzymała cię za rękę, a pani pielęgniarka da ci słuchawki, żeby hałasy w rakiecie nie były takie głośne.
– Mój tata też zakłada słuchawki, gdy kosi trawnik.
– No widzisz.
Potem zwróciła się do pielęgniarki:
– Macie słuchawki z bajkami?
– Z bajkami? Są w ogóle takie?
Z zaplecza wyszła matka Nikoli, boso i w szpitalnym szlafroku.
– Dziękuję za pomoc – powiedziała Dżesika, uśmiechając się do Meli. – Tobie też, Seba.
– Seba? – spytała Mela, gdy wyszli na korytarz. – Jesteście na ty?
– Zazdrosna? Super!
– Chciałbyś.
– No pewnie. Chociaż… Gdy w sobotę usłyszałem, jak potrafisz faceta zmieszać z błotem, to zacząłem się zastanawiać.
– O czym ty mówisz?
– Jak zawsze o swojej nieodwzajemnionej miłości do ciebie.
– Do rzeczy, Seba.
– Okej. Podlec, łajdaczyna, parszywiec, szubrawiec i szuja. Mateusz dzielnie to zniósł, może i ja mógłbym się przyzwyczaić.
Zaskoczona Mela przystanęła na korytarzu.
– Podsłuchiwałeś pod drzwiami? – spytała z niedowierzaniem.
– Skąd. Nie tylko ty masz słuch absolutny. Mieszkamy niedaleko, jak się wychylę z okna…
– Akurat.
– No dobra. Powiem ci, ale przy kawie. Mogę nawet kupić ci pączka.
– Nie mam czasu. Ja tu pracuję w przeciwieństwie do niektórych ginekologów.
– Okej. Ale następnym razem dwa razy pomyślę, zanim ci coś wspaniałomyślnie zaproponuję.
– Nie zmieniaj tematu.
– Chodźmy do bufetu, błagam. Jestem okropnie głodny.
– Do bufetu? Na kanapki z niczym?
– To gdzie?
– Za rogiem otworzyli chińczyka. Podobno dobrze karmią.
– Mam uciec z pracy w środku dnia?
– Nie musisz, skoro się boisz.
– Teraz już muszę. Gazu!
Okazało się, że bar jest otwarty od dwunastej. Już mieli odejść jak niepyszni, gdy drzwi się otworzyły.
– Zapraszamy! – powiedział młody Chińczyk, który pewnie był Wietnamczykiem.
– Dopiero za dziesięć – zauważyła Mela.
– Coś ty taka drobiazgowa! – zdenerwował się Sebastian. – Jak zapraszają, to wchodzimy.
Mela ogarnęła spojrzeniem skromne wnętrze: kilka stolików, jasne płytki na podłodze, pomalowane na zielono ściany, lampy z kloszami z papieru ryżowego.
– Dawno temu byłam z rodzicami w Szanghaju w Warszawie. Francja elegancja połączona z magią Wschodu. Tak przynajmniej to pamiętam.
– Przyszłaś tu jeść czy podziwiać wnętrze? – Seba podał jej zalaminowaną kartę.
– Zupa z bambusa, kaczka po pekińsku, herbata jaśminowa…
– Wspominasz czy zamawiasz? A znasz ten dowcip? Przychodzi Czerwony Kapturek do babci i widzi, że babcia wygląda jakoś inaczej. „Babciu, czemu masz takie wielkie oczy?”, pyta. „Żeby lepiej widzieć ten koszyk, który przyniosłaś”, odpowiada wilk. „A czemu masz takie duże uszy?” Wilk nie wytrzymuje: „Cholera jasna, przyszłaś, żeby mi przynieść coś do żarcia czy żeby krytykować?”.
– Bardzo śmieszne. – Mela westchnęła. – Dla mnie woda z kranu bez cytryny.
– Odchudzasz się? Po co?
– Nie wzięłam portfela.
– Przecież ja zapraszam.
– Super, panie forsiasty. To proszę wszystko z karty i drugi raz to samo na wynos, dla Mateusza.
Sebastian skrzywił się z niesmakiem.
– Już nie wspomnę o tym, że dobrze wychowany człowiek nigdy nie zamawia najdroższego dania, gdy nie płaci, ale mogłabyś mieć choć tyle przyzwoitości, żeby przy swoim wielbicielu nie mówić bez przerwy o innym mężczyźnie.
– Muszę. To mój przyszły mąż.
– Wiesz, co to jest drugie małżeństwo? Tryumf nadziei nad doświadczeniem.
– Cha… Cha… Cha… – powoli powiedziała Mela. – Może jeszcze parę sucharów, zanim zamówimy coś konkretnego?
– Służę! Dlaczego panna młoda zawsze jest ubrana na biało?
Mela patrzyła na niego bez słowa, wzrokiem bazyliszka.
– Bo zmywarka musi pasować do lodówki. A jaka jest różnica między żoną a bateriami? Baterie oprócz minusów mają też plusy. A jaka jest definicja małżeństwa…
– Gdzie masz te baterie? Muszę ci je wyjąć, bo inaczej nie przestaniesz. Nie przyszliśmy tu gadać, tylko jeść. Jak nas nie będzie dwie godziny, to ktoś w końcu zauważy.
– W moim wypadku na pewno. Jestem popularny.
– No oczywiście, nawet z Dżesiką jesteś na ty.
– Z Dżesiką na ty. Brzmi jak nazwa programu…
– Dla mnie coca-cola, sajgonki i banan w cieście – przerwała mu Mela.
– Lubię stanowcze kobiety. Gdy sobie ciebie wyobrażę w czarnym lateksie…
– Seba, nie przeciągaj struny. Miałeś mi powiedzieć, skąd wiesz o mojej kłótni z Mateuszem.
– Plotki rozchodzą się jak rzeżączka.
Skośnooki kelner, który w tym momencie do nich podszedł, chyba znał to słowo, bo cofnął się o krok.
– Państwo wybrali? – spytał.
– Tak. Bardzo prosimy dwie coca-cole, dwa razy sajgonki i dwa banany w cieście.
Gdy kelner poszedł po colę, Mela pociągnęła nosem.
– Dobrze, że nie ma tu zapachu jak w chińczyku. Może dlatego, że to nowy lokal? Każdy od razu by poznał, gdzie byliśmy.
– No i? Należy nam się przerwa, nawet roboty muszą się ładować. A wiesz, że ty jesteś jak robot? Rozumiałbym, gdybyś wyzywała Mateusza w afekcie, ale tak na zimno…
Melę olśniło.
– Nie rozłączyłam się – przerwała mu. – Dlatego wszystko słyszałeś.
– Nie wszystko, niestety. Szkoda, że jesteś taka bystra, chętnie bym się jeszcze trochę nad tobą poznęcał. Jak się domyśliłaś?
– Rano telefon był wyładowany. Zdziwiłam się, ale pomyślałam, że ma już swoje lata i bateria słaba. Co słyszałeś? Tylko bez kręcenia.
– Powiem wszystko jak na spowiedzi. Najpierw wyzywałaś Mateusza od szuj i czarcich pomiotów, on na to, że masz śliczną pupę i że lubisz rządzić, z czym w stu procentach się zgadzam, potem się umawialiście na sadomaso, potem długo, długo nic i nagle ten kawałek z „Misji”, wiesz, kiedy Irons idzie przez dżunglę, Indianie czają się w krzakach, ale opuszczają łuki z zatrutymi strzałami, gdy zaczyna grać, muzyka łagodzi obyczaje, wiadomo. Transmisja się urwała na „When a Man Loves a Woman”. Szczerze mówiąc, byłem niepocieszony. Tak sobie myślę… Może lubicie trójkąty? Chętnie dołączę…
– Wolimy dwukąty – przerwała mu Mela.
– A ta jego znajoma, o której mówiłaś? Nie jesteś moją narzeczoną, ale i tak umawiam się tylko z tobą, a co dopiero gdybyś była!
– Aleksa? – Mela się zamyśliła. – Może powinnam się z nią spotkać i oczy jej wydrapać. – Uśmiechnęła się do Sebastiana. – Ale wolę wierzyć Mateuszowi, że tylko wypili kawę w jej hotelu. Tak jak wierzę, że nikomu nie powiesz, czego słucham w łóżku.
– À propos… Ta piosenka „Breaking Up Is Hard to Do”… Znałem ją tylko w wykonaniu Sedaki, a tu taka pościelówa, w dodatku na jazzowo. Wiesz, że cały wieczór szukałem tego w sieci? Tak mi podziałałaś na wyobraźnię.
– O, idzie nasze jedzenie! Dałam się zaprosić, więc zapomnisz o wszystkim, a ja zapomnę, że podsłuchiwałeś.
– Do twarzy ci z naiwnością, powinnaś częściej taka być. – Sebastian puścił oko do Meli. – Znany polityk po nocy spędzonej z prostytutką kładzie na szafce hotelowej tysiąc złotych. „Dziękuję, ale biorę tylko sto”. „Sto? Za całą noc? To jak ty wychodzisz na swoje?” „Och, nie martw się, misiaczku, trochę sobie dorabiam szantażem”.

Smakowało? To zapraszam po więcej 🙂 Niedługo w zakładce Poczytaj umieszczę dłuższy fragment.

2 komentarze

    1. Droga Pani Ewo! Słowo „niedosyt” mi pochlebia, bo to znaczy, że książka Panią wciągnęła, że polubiła Pani bohaterów. Jednak żadna powieść nie jest zamkniętą historią. Weźmy coś tak prostego, jak „W pustyni i w puszczy”. Gdy dawno temu przeczytałam tę książkę (w dzieciństwie należała do moich ulubionych), nieraz się zastanawiałam, co dalej działo się ze Stasiem i Nel, a nawet jak wyglądała historia rodziców Stasia – jego ojca powstańca i wcześnie zmarłej matki. Z naturalnego niedomknięcia powieści biorą się ich – czasem dużo późniejsze – kontynuacje, i nie ma tu nic do rzeczy rodzaj powieści, bo rozmaici autorzy napisali kontynuacje i „Trędowatej”, i „Przeminęło z wiatrem”, i „Pana Wołodyjowskiego”, i nagrodzonej Noblem „Sagi rodu Forsyte’ów”. Jak widać z tego wyliczenia, nawet śmierć głównych bohaterów nie jest przeszkodą w dalszym snuciu opowieści. Sama lubię grube książki i kilkutomowe cykle (kontynuacje obcego pióra zwykle mnie rozczarowują). Rozumiem więc Pani niedosyt. Ale to już koniec historii willi Pod Jodłami, jej mieszkanki i związanych z nią ludzi. Myślę o nowej powieści, zupełnie innej, a także o kontynuacji cyklu „Panie na Koborowie”. Może któraś także się Pani spodoba? Pozdrawiam Panią serdecznie!

      Bogna Ziembicka

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.