„Obrazy moje wspaniale wyglądają, bo są prawdą, są uczciwe, pańskie, nie ma w nich małostkowości, nie ma maniery, nie ma blagi. Są ciche i żywe i jak gdyby je lekka zasłona
od patrzących dzieliła. Są w swojej własnej atmosferze”.
Wszystko się zgadza: obrazy Olgi Boznańskiej są wspaniałe. Na wystawie w Gmachu Głównym Muzeum Narodowego ich wyjątkowość podkreśla zestawienie z kilkunastoma płótnami europejskich artystów, którzy ją inspirowali (między innymi Velázqueza, Maneta, Fantin-Latoura), oraz współczesnych jej polskich malarzy (takich jak Malczewski, Pankiewicz czy Mela Muter).
Naprzeciwko Dziewczynki z chryzantemami wisi wypożyczony z Luwru sławny Portret infantki Małgorzaty Teresy Velázqueza. Gdybym mogła wybrać, który powiesić u siebie
w domu, wybrałabym Dziewczynkę z chryzantemami.
Nie wiadomo, kim była ta dziewczynka. Nie sposób jednak zapomnieć jej czarnych oczu
i złocistych włosów oraz śnieżnobiałych chryzantem rozświetlających utrzymane
w szarościach płótno.
Przed odnowieniem obrazu chryzantemy były żółtawe – można to zobaczyć dzięki towarzyszącej wystawie „Klinice obrazów” prezentującej przebieg i rezultaty konserwacji płócien Boznańskiej. Jak zapewniają autorzy wystawy, obrazom przywrócono ich pierwotną, bogatą kolorystykę, a „po konserwacji Dziewczynka z chryzantemami wygląda tak samo jak pod koniec XIX wieku, kiedy stała na sztaludze w monachijskiej pracowni Olgi Boznańskiej”.
Kupić obraz Boznańskiej jest niezwykle trudno – rzadko pojawiają się na aukcjach i dużo kosztują. W 2008 roku portret Zadumana dziewczynka sprzedano za 1 150 000 złotych.
Za to można się nimi napawać na krakowskiej wystawie – są na niej aż 173 prace Boznańskiej. Jest tam także jej sztaluga, palety, farby, krzesło i zegar z paryskiej pracowni, suknia balowa.
Olga Boznańska urodziła się w 1865 roku w Krakowie, zmarła w 1940 w Paryżu. W tym roku przypada więc 150 rocznica jej urodzin i 75 rocznica śmierci.
Boznańska była córką Francuzki i Polaka i była dwujęzyczna. Początkowo rysunku uczyła ją matka, potem między innymi Kazimierz Pochwalski (znany portrecista, uczeń Jana Matejki) i Antoni Piotrowski (także uczeń Matejki oraz Gersona). Gdy miała 21 lat, zadebiutowała w krakowskim Towarzystwie Przyjaciół Sztuk Pięknych, a niedługo potem zaczęła studia w monachijskiej Akademii Sztuk Pięknych. Po ich ukończeniu otwarła
w Monachium własną pracownię, a w 1898 roku, już jako dojrzała, znana w środowisku artystycznym malarka, osiadła na stałe w Paryżu i tam spędziła większą część życia.
Utrzymywała się głównie z malowania portretów. Sportretowała między innymi Henryka Sienkiewicza i Artura Rubinsteina.
Była wziętą portrecistką i nawet bogatym Amerykanom nie było łatwo dostać się do jej pracowni, bo malowania portretów nie traktowała wyłącznie jako sposobu zarobkowania, lecz jako świadomie wybraną drogę twórczą.
Gdy się chodzi między jej portretami, uwagę przykuwają twarze, a szczególnie oczy, oraz dłonie.
Obrazy wydają się jakby zasnute mgłą, są tajemnicze, pełne melancholii, nastrojowe,
a jednocześnie ekspresyjne. Boznańska używała głównie szarości i czerni, ożywiała je jednak bielą, karminem, różem i uzyskiwała niezwykły efekt koloru i światła.
Biel i róż, kolor i światło dominują w martwych naturach. Nie miałam pojęcia, że Boznańska tak malowała róże.
Po raz pierwszy widziałam też jej pejzaże. Boznańska nie lubiła malować w plenerze. „Pejzaż jest strasznie trudny. Krajobrazu nie można posadzić na kanapie i kazać mu przychodzić kilkanaście razy do pracowni”, pisała. Malowała zatem, i to z rzadka, widoki z okna albo wnętrza pracowni.
Olga Boznańska należała do czołówki europejskich artystów, zdobywała nagrody i medale (między innymi złoty medal na międzynarodowej wystawie w Monachium w 1905 roku
i Grand Prix na Wystawie Światowej w Paryżu w 1937 roku), jako jedyna kobieta w 1901 roku została przyjęta do paryskiego Société Nationale des Beaux-Arts, była także odznaczona Legią Honorową i orderem Polonia Restituta.
Na muzeum – i pewnie przez jego ściany na obrazy Olgi Boznańskiej – patrzy z pomnika Stanisław Wyspiański, który zachwycał się jej pracami, a o Portrecie matki tak napisał: „malowane doskonale i jako portret wyborne – oddanie ciała, rąk, wymalowanie rękawiczek, sukni tak przepyszne, że zdaje ci się, że słyszysz szelest jej fałdów za poruszeniem. A twarz samą też admirowałem, że tak wybornie zrozumiała swoją matkę”.